Oleccy mieszczanie z początków miasta to byli prości rolnicy. Jeśli któryś nie znał się na koniach, krowach oraz wszelkich uprawach to był raczej pośmiewiskiem dla innych i na pewno nie był w ich oczach pełnoprawnym mieszczaninem. Dziś definicja "mieszczanin" nie łączy nas już z uprawą ziemi, chociaż ta wciąż jest obecna w życiu miasta. Wystarczy przyjrzeć się teraz, w okresie wiosennym, ile osób pielęgnuje swoje ogródki. Jakie są aktualnie nasze związki z ziemią i czy jesteśmy mieszczanami?

Według słownika, mieszczanin „to obywatel miasta czyli osoba wolna i podlegająca prawu miejskiemu”. Tak było zawsze i tutaj lecz z małym wyjątkiem: codzienność regulował podobnie jak w innych miastach wilkierz, a poza tym także zajęcia typowo wiejskie. S. Lenz czy też F. Skowronnek opisując mazurskie życie wiele miejsca poświęcają pracy na roli, która wyznaczała rytm życia. F. Skowronnek używa nawet pejoratywnego określenia „mieszczuchy” dla tych, którzy nie mieli pojęcia dajmy na to o koniach, chociaż nie różniło go od nich pochodzenie, lecz jedynie posiadana wiedza praktyczna. Pomimo, iż F. Skowronnek, gdy spisywał swoje spostrzeżenia, kształtował również swój światopogląd nieprzychylny Innemu, to warto na jego przykładzie przyjrzeć się, jak wtedy także i w historii naszego miasta dochodzi do pewnego paradoksu: z jednej strony ludność tu mieszkająca dostosowała się do słownikowej definicji „mieszczanina”, z drugiej zaś, zupełnie od niej odbiegała. Nie chcąc być mieszczuchami, nie miała nic przeciwko, aby być mieszczanami. Być może kryło się za tym coś więcej, gdyż od początku powstania miasta ludzie w nim mieszkający byli zawieszeni pomiędzy dwoma definicjami oznaczającymi przecież jedno i to samo.

Jeśli więc byliśmy tu kiedyś mieszczanami, lecz o silnym związku z ziemią, to poniekąd nie byliśmy mieszczuchami, chociaż przecież i do mieszczuchów nam nie było daleko. Według źródeł („Dzieje Olecka 1560-2010”): „Mieszczanie oleccy żyli głównie z uprawy przydzielonej im ziemi (siali żyto, owies, jęczmień, rzadziej pszenicę, groch). [...] W mieście hodowano drób, trzodę, konie i rogaciznę. Zwierzęta hodowlane wypasano na miejskiej łące, a konie na specjalnie wydzielonym pastwisku (Rossgarten). Tylko nieliczni mieszkańcy trudnili się rzemiosłem i handlem. Na parcelach, oprócz domów, znajdowały się budynki gospodarcze: szopy, stajnie, stodoły. Mieszkańcy Margrabowej posiadali też przydomowe ogródki warzywne oraz sady, dodatkowo na gruntach za miastem uprawiali warzywa”. Tak więc, zanim wykształciły się prężnie działające rzemieślnicze cechy, które były zaczątkiem inaczej już postrzeganego mieszczaństwa, to sialiśmy, oraliśmy i zbieraliśmy mozolnie owoce naszej pracy jednocześnie po raz kolejny plątając nasze losy.

JCzy jesteśmy mieszczanami?ak wiadomo, w późniejszym czasie mieszczaństwo przekształciło się w burżuazję i dziś niekoniecznie jest synonimem mieszkańca miasta, w międzyczasie także wyodrębniła się grupa drobnomieszczaństwa. Definicje te brzmią przestarzale, chociaż realnie zaświadczają o podziale społeczeństwa i doskonale wpasowują się w historię naszego miasta, gdy podda się ją analizie. Niewątpliwie pomimo, że przez wieki ludność napływała bezustannie do Olecka, a kultury się przenikały, wciąż z nadejściem sezonu mozolnie uprawiamy nasze ogródki i jest to może także ekwiwalentem czegoś utraconego na rzecz miejskiego, wygodnego życia. Kontakt z naturą lub, parafrazując Kandyda Woltera, być może drzemie w nas świadomość, że trzeba uprawiać swój ogródek i robimy to na swój sposób. Gdy jesteśmy bliżej ziemi to jesteśmy mieszczanami jak dawniej, żyjąc spokojnie, z dala od zgiełku świata. Gdy ogrodem jest nasz wewnętrzny potencjał, być może stajemy się mieszczuchami. Możliwe, że wciąż najlepiej jest łączyć w sobie te dwie definicje i my to po prostu wiemy.

[Ewa Kozłowska TO 2011/15 ]