W odwiedzinach w Kowalach Oleckich (Reimannswalde) latem 1981 roku

ImageWraz z synem i wnukiem udaliśmy siew podróż przez byłe Prusy Wschodnie. Dla mnie i mojej żony jest to już trzecia wyprawa do Ojczyzny. Tym razem wyruszyliśmy całą piątką jednym Volkswagenem Busem, który zarazem służy dla części naszej załogi do spania, tak na wszelki wypadek. Po długiej jeździe dotarliśmy do południowej części byłych Prus Wschodnich, czyli na Mazury, gdzie spędziliśmy parę cudownych dniu pewnego Niemca na urzekającym jeziorze Bełdany. Zwiedziliśmy także Mikołajki, Ełk, Olecko docierając, aż do Gołdapi, w pobliżu której planowaliśmy udać się na kwaterę prywatną w pewnej małej, byłej miejscowości szkolnej. Przedtem mieliśmy jednak małą przygodę, a zarazem spotkanie, spod wrażenia którego nie mogliśmy się uwolnić przez kilka dni. Zaczęło się od tego, że w drodze z Olecka do Gołdapi przejeżdżaliśmy przez Kowale Oleckie - ziemię rodzimą moją i mojej żony. W pewnej chwili ujrzeliśmy, na poboczu, młodego człowieka, który, dając znak, chciał nas zatrzymać. My z kolei, nie wiedzieliśmy czy posłuchać go, czy też jechać dalej? Zdecydowaliśmy się na to drugie rozwiązanie. Z pewnością znowu jeden, który chce kupić marki po czarnorynkowej cenie - pomyśleliśmy - my nie potrzebujemy żadnych złotówek, jedziemy dalej. Zbliżał się wieczór, a ponadto chcieliśmy jeszcze dotrzeć na nasze kwatery, dlatego też spieszyliśmy się. Kogoś ominął dobry interes, jak sądziliśmy.
Trafiliśmy na niego powtórnie, następnego dnia, który przeznaczyliśmy na zwiedzenie Kowal. Chciałem pokazać synowi ojcowiznę, a żonie szkołę, ostatnie miejsce pracy jej ojca. Obejrzeliśmy także oba grobowce, należące do naszej rodziny. Wtedy stanęliśmy przed dosyć Imagenowym grobem. Tablica przedstawiała nazwisko, które było znane wszystkim Kowalczanom: „Ka...". Koło nas stanął młody mężczyzna, którego zobaczyliśmy wczoraj. W jego oczach ujrzeliśmy oczekiwanie, a potem łzy. „Tak, tu spoczywa moja matka, - teraz zostałem całkiem sam. Już wczoraj was widziałem. Chciałbym jeszcze raz porozmawiać z Niemcami." Kiedy zwróciliśmy się w jego stronę, aby się przedstawić i porozmawiać ze sobą, rozjaśniło się jego oblicze. Wtedy zaczął opowiadać o swoim życiu: On, jako Niemiec jest tutaj całkiem sam, jednak ożenił się z Polką, ma trójkę dzieci oraz gospodarstwo, 100 morgów ziemi do tego dokupił jeszcze 20 morgów. Jak się okazuje ziemia jest w Polsce tania-za 100 kilowego prosiaka można nabyć hektar gruntu. Ponadto posiada chlewnię na 100 świń, chociaż tak wiele długo jeszcze nie będzie miał, ponieważ brakuje mu paszy. Co ma teraz począć? Chciałby nam jeszcze opowiedzieć o swoim wujku, który jest w Lubece i który raz go już odwiedził. Jednak wujek więcej już się nie odzywał. Młody mężczyzna zaprasza nas do siebie i chce abyśmy u niego zamieszkali. Jednak my ostrożnie odmówiliśmy, gdyż planowaliśmy co innego. „Jednak gdybyście tędy wracali" - ponawia prośbę. Darowaną paczkę papierosów przyjął, opierając się: Image„I tak nie palę". Podobnie było z 10 markowym banknotem: „Chcecie mi ofiarować pieniądze, chociaż jesteśmy sobie obcy." „Więc wymieńmy" - odpowiedzieliśmy. Czy naprawdę ten dobry człowiek, mieszkający w głuchej wsi, nie wiedział co z tym zrobić? Przecież handel walutą był na porządku dziennym w miastach. Obiecaliśmy napisać list i pożegnaliśmy się.
Kiedy wysłaliśmy mu paczkę z Zachodnich Niemiec, najpierw podziękował za szczególne zainteresowanie jego osobą. Odpowiedział także, że może napisać po polsku, oczywiście wcześniej zapowie kiedy to ma nastąpić. Tak więc pewnego dnia otrzymaliśmy obszerny list - po polsku. Oczywiste jest więc, że skoro nie chodził do niemieckiej szkoły, to jak miałby umieć pisać w tym języku! Pozostał więc jako Niemiec obcy we własnej ziemi!  h.w.


Na podstawie: „Treuburger Heimatbrief" nr 3/1982
Tłumaczenie: Koło Miłośników Ziemi Oleckiej przy Stowarzyszeniu "Przypisani Północy" w Olecku
Fotografie: J. Kunicki