• www.olecko.info

  • www.olecko.info

  • www.olecko.info

  • www.olecko.info

  • www.olecko.info

www.olecko.info

Olecko - historia, geografia, mapy, artykuły, dokumenty ...

User Rating:  / 6
PoorBest 

Wojska sowieckie na obszar Prus Wschodnich wkroczyły w październiku 1944 roku ale do końca 1944 roku nie prowadzono  żadnych działań ofensywnych. W listopadzie 1944 roku Naczelne Dowództwo Armii Radzieckiej opracowało plan operacji strategicznej. Plan przewidywał rozpoczęcie ofensywy w styczniu 1945 roku.

W lecie 1943 r. w mglistą noc doszło do zbombardowania obozu jenieckiego we wsi Stożne (obóz Kalkhof). Bomby zrzucone z rosyjskich samolotów spadły na oświetlone czterema reflektorami pole w pobliżu szosy Gołdap-Stożne-Olecko. Rosjanie ponoć byli pewni, że zbombardowali Olecko. W trakcie nalotu zostały zniszczone słupy telefoniczne i przerwane połączenie między Gołdapią a Oleckiem.

Na teren powiatu napłynęło wielu nowych mieszkańców z bombardowanych miast Niemiec zachodnich i centralnych, zwłaszcza - jesienią 1943 roku - z Berlina, którzy tu, na wschodnich krańcach Rzeszy znaleźli schronienie. Ale latem 1944 roku front wschodni zbliżył się do granicy pruskiej, powiat olecki znalazł się na jego bezpośrednim zapleczu, a takie miejscowości jak Bitkowo, Garbas i Mieruniszki - w bezpośrednim zasięgu działań wojennych.
Funkcjonowanie gospodarki w warunkach wojennych wymagało siły roboczej.
W miejsce wcielanych z każdym rokiem do wojska coraz młodszych roczników mężczyzn, sprowadzano do pracy obcokrajowców. Według relacji inspektora rządowego i zastępcy starosty w Olecku - Ewalda Raffalskiego - na terenie powiatu zatrudnionych było kilkuset francuskich jeńców wojennych, 80-100 rosyjskich jeńców w żwirowni w Stożnem oraz około 4500 Polaków, którzy wywiezieni zostali na przymusowe roboty.
Ludzi tych rozdzielano do majątków obszarniczych, gospodarstw chłopskich i innych zakładów pracy. Źle żywieni i odziewani, symbolicznie opłacani za ciężką pracę, karani byli niejednokrotnie zesłaniem do obozów koncentracyjnych lub śmiercią za nieposłuszeństwo lub opuszczenie wyznaczonego miejsca pobytu.



Przebywająca w tym czasie w Olecku (na tzw. robotach przymusowych) Pani Stanisława Jabłońska z Aten koło Suwałk wspominała, że  wysłana została Prus Wschodnich w 1943 roku.  Najpierw skierowana do prac w rolnictwie, do pracy przy pracach polowych i domowych.  Jesienią do zbiorów okopowych ziemniaków i buraków cukrowych. Po zakończeniu tych prac w majątku koło Olecka rozwieziono dziewczyny do pracy na stałe. Gdy je zabierali to twierdzili, że wrócą do domu po zakończonych pracach polowych u rolników.  Pani Stanisława  z koleżanką  Zofia Krajewska trafiają do Olecka. Zofię Krajewską umieszczają w hotelu jako sprzątaczkę. Pani Stanisława trafia do niemieckiej rodziny na ulicę Sembrzyckiego (wtedy Hafen Strasse).

Gospodarz o nazwisku Rostek pracował w urzędzie miejskim. Niemka stale podkreślała, że jeśli będzie źle pracować to wyśle ją do obozu. Czasem ją biła bez uzasadnienia, wymyślała, krzyczała. Praca Pani Stanisławy polegała na sprzątaniu mieszkania, ogrodu oraz pilnowania dzieci. Mieszkanie Pani Stanisławy było na strychu (małe, nieogrzewane pomieszczenie). Pewnego dnia Niemka poleciła przyniesienie z ogrodu szczawiu na obiad, z którego potem ugotowano zupę. Dzieci, które pilnowała zaczęły wyzywać Panią Stanisławę. Ona chcąc  dzieci postraszyć powiedziała w gniewie, jak będą jej dokuczać to innym razem przyniesie im szczaw z cmentarza żydowskiego. Dzieci powiedziały o tym  swojej matce. Gospodynię bardzo to rozzłościło. Chciała zawiadomić gestapo i groziła, że wywiozą ją do obozu. Wystraszona Pani Stanisława ledwie ją ubłagała aby nie donosiła o tym na policję. Przepraszając na na kolanach musiała przyrzec, że więcej  nie będzie tak mówiła do dzieci.

Kartka pocztowa wysłana z Treuburga do Suwałk (ze zbiorów Z. Bereśniewicza)

Latem 1944 roku front zbliżył się do granic Prus Wschodnich. W sierpniu nastąpiły naloty na Olecko. Zostaje zbombardowana stacja kolejowa, gdzie znajdowały się transporty wojskowe niemieckie. W wyniku bombardowania uległy zniszczeniu domy mieszkalne na ulicy Kolejowej (koło parku). Zniszczona została także piekarnia położona w pobliżu dworca kolejki wąskotorowej. Zginęli mieszkańcy i zatrudnieni tam Polacy.  Wśród ofiar była koleżanka Pani Stanisławy z tej samej wsi - Zosia Krajewska. Została pochowana na cmentarzu ewangelickim, a po wojnie przeniesiona  na cmentarz do rodzinnej wsi Monkinie.

Bomby także spadały (pomimo wielkich znaków krzyża rozmieszczonych na dachach domów) w pobliżu szpitala i budynków przy ulicy Słowiańskiej, zamienionych na szpitale wojskowe. W czasie bombardowania ludzie w obawie o swoje życie opuszczali domy wraz z dziećmi i chronili się w pobliżu w dołach i rowach.


 

Inne wydarzenia z tego okresu opisał Józef Kunicki w książce "Moje wspomnienia". Był to 15 sierpnia 1944 roku. Miałem w tym czasie ok. 20 lat. Niemcy robili łapanki wśród Polaków. Niestety  wpadłem w ich ręce. Razem z innymi zostaliśmy przewiezieni w rejon Bakałarzewa. Tam zostaliśmy przyłączeni do pracy przy umocnieniach fortyfikacyjnych, które osłaniały Prusy Wschodnie. Żeby zapobiec ucieczce Niemcy tworzyli małe obozy po 20-50 osób, które były zorganizowane  na wzór obozów pracy ze strażą obozową i dyscypliną.
Za każde przewinienie groziła surowa kara, a nawet śmierć. Jesienią pracowałem w okolicach wsi Borawskie - Nowa Wieś. Robotników trzymali pilnie strzeżonych w stodołach i szopach. Ludzie chorowali.  Nie mieliśmy ciepłych ubrań na zimę. Żywienie było bardzo złe. Czasem udawało się nam wyprosić ubranie cieplejsze u miejscowej ludności.  Przygraniczna ludność znała język polski. Ja również już częściowo poznałem język niemiecki. Udało mi się zdobyć cieplejsze obuwie tzw. drewniaki (były to buty o podeszwach drewnianych, obite częściowo skórą i płótnem nieprzemakalnym) oraz kurtkę cieplejszą i czapkę. Zdobyłem także starą manierkę wojskową. Niemcy rozpoczęli ewakuację  ludności  wraz z inwentarzem w głąb Prus Wschodnich. Wsie niemieckie opustoszały. Pozostało tylko wojsko oraz robotnicy zatrudnieni przy okopach. Przerzucano nas z miejsce na miejsce. Pod koniec października przewieziono nas do Kolonii Olecko. Mieszkaliśmy w stodołach nad jeziorem. Budowaliśmy okopy i umocnienia polowe na północ od Olecka, wzdłuż jeziora Oleckie Wielkie i koło stadionu miejskiego w Olecku.

W połowie lipca 1944 roku sytuacja na froncie wschodnim zmusiła lokalne władze do wydania polecenia ewakuacji ludności ze wschodniej części powiatu oleckiego. Wyjazd nastąpił 22 lipca w godzinach popołudniowych. 

22 lipca 1944 r. z związku planowaną letnią ofensywą Armii Czerwonej, zarządzona została pierwsza ewakuacja mieszkańców miasta i powiatu.  Ewakuowani, od których zabrano inwentarz żywy, zostawiając jedynie po jednej krowie na rodzinę, udawali się szosą w kierunku Giżycka.
Następnego dnia rano zatrzymani zostali koło Dunajku, a następnie rozlokowani w najbliższych wsiach i folwarkach. Wytworzył się stan niepewności, spowodowany trudnym do przewidzenia rozwojem wydarzeń na froncie.
Zaniechanie dalszej ewakuacji ludności cywilnej z powiatu związane było niewątpliwie z zahamowaniem ofensywy na Litwie. Ponieważ ewakuacja nastąpiła w okresie największego nasilenia prac żniwnych, rolnikom pozwolono na czasowy powrót do ich dawnych siedzib w celu kontynuowania sprzętu zboża i przeprowadzenia omłotów.  Kobiety z dziećmi z Olecka zostały przywiezione w okolice   Reszla, Pieniężna i Braniewa. Część z nich została od razu skierowana do Turyngii i Saksonii. Po wakacjach letnich 1944 r. w Olecku zostały zamknięte szkoły. Zabudowania szkolne  przekazano do dyspozycji wojska.

 

 


 

28 lipca 1944 roku armia radziecka rozpoczęła kolejną operację zaczepną. Uderzenie szło wprawdzie na Kowno, ale lewe skrzydło wojsk prowadzących natarcie kierowało się wzdłuż osi Suwałki-Olecko. Ostatecznie i to natarcie powstrzymano, a front ustabilizował się w najbliższym sąsiedztwie powiatu oleckiego na linii Szypliszki-Nowa Wieś-jezioro Wigry-Czarna Hańcza.

Sytuacja taka trwała do jesieni 1944 roku. 16 października Rosjanie rozpoczęli frontalny atak na granicę Prus Wschodnich.    Tego samego dnia przybył do Olecka gauleiter Prus, Erich Koch, zaniepokojony rozwojem wydarzeń w nadgranicznych powiatach. Tu zapadła decyzja w sprawie formowania oddziałów Volkssturmu, które miały wspierać w walce jednostki frontowe.
W okresie od 16 do 22 października 1944 r.  został powołany w Olecku oddział Volkssturmu.

Powołano do nich mężczyzn w wieku od 55 do 60 lat oraz chłopców 16- i 17-letnich. Na czele pośpiesznie stworzonych 8 batalionów organizacji (nazywanej wojskiem Kocha, podobnie jak umocnienia obronne wzdłuż granicy pruskiej - "Wałem Kocha"), liczących od 260 do 380 ludzi - źle uzbrojonych i nie wyszkolonych - stanął oficer rezerwy , a w cywilu radca szkolny Burre. Należeli do nich kupcy, nauczyciele, nadleśniczy i burmistrz.
Zdołano zmobilizować ogółem 2600 osób, z czego 1400 do jednostek frontowych, a pozostałych 1200 przeznaczono do zadań pomocniczych i gospodarczych, z czego 650 - do prac omłotowych.
Ci żołnierze Kocha, skupieni w ośmiu batalionach, nie przedstawiali oczywiście większej wartości bojowej.
Część z oleckiego Volkssturmu została dołączona do 170 dywizji piechoty Wehrmachtu. Po wycofaniu się Niemców do Giżycku bataliony z Olecka brały udział w walkach pod Barcianami i Windą, potem Braniewem, Świętą Siekierką. W końcu pozostały dwa bataliony w liczbie pół tysiąca osób, które 26 kwietnia 1945 r. zostały przewiezione okrętami do Kilonii.

 

 


 

Kolejna ewakuacja ludności Olecka nastąpiła po 22 października 1944 roku, tym razem do powiatu mrągowskiego. Mieszkańcy Olecka i okolicy opuszczali miejsce swego zamieszkania pociągami i wozami konnymi.  Plan opuszczenia miasta został ustalony za szczegółami. 

Wywożono pośpiesznie inwentarz żywy, urządzenia i przedmioty przedstawiające wartość majątkową, dokumentalną lub zabytkową. Ewakuowano biura i urzędy oraz archiwum miejskie. Według relacji ostatniego starosty oleckiego, Waltera Tubenthala, w ciągu tych kilku dni powiat opuściło 28 tysięcy ludzi, wywieziono lub wyprowadzono na zachód 8000 koni i około 28000 sztuk bydła. Niektórzy mieszkańcy ziemi oleckiej wracali tu jeszcze w listopadzie i grudniu, gdy ustabilizowała się sytuacja na froncie, by prowadzić omłoty i wywieźć część pozostawionego majątku.
W Olecku mieli pozostać tylko urzędnicy obsługujący pocztę, kolei, landraturę. Przy pracach omłotowych w powiecie zatrudniono 110 osób. Zboże nie wymłócone miało być przewiezione na teren powiatu giżyckiego. Nie udało się jednak wypełnić wszystkich ustaleń. Powiat miał być pozbawiony koni, bydła, płodów rolnych jak zboże, ziemniaki. Na podstawie relacji w rejon powiatu giżyckiego doprowadzono 28 tysięcy sztuk bydła i 8 tysięcy koni. Wszystko to obywało się na zatłoczonych drogach, na których zawsze pierwszeństwo miało wojsko.

Ocenia się, że około 40% mieszkańców miasta ewakuowano w miesiącach letnich do Saksonii, dzięki czemu uniknęli oni chaosu i dramatów, jakie były udziałem pozostałej ludności w dniach zimowej ucieczki, spowodowanej styczniową ofensywą wojsk sowieckich. Na skutek bowiem spóźnionych zarządzeń ewakuacyjnych władz hitlerowskich fala ludności zapełniała zaśnieżone szosy i w mroźne dni parła w popłochu na północ w kierunku Zalewu Wiślanego, by statkami popłynąć do Niemiec.
Jedni jechali, inni szli pieszo, słabsi zostawali po drodze, matki gubiły dzieci. W długich kolumnach wozów i uciekinierów znajdowali się także przymusowi robotnicy, którzy zmuszeni byli towarzyszyć swoim gospodarzom (bauerom). Chaos, dezorientacja i cierpienia towarzyszyły jednym i drugim.

W Olecku po 26 października 1944 roku niewielu pozostało ludzi. Tylko najważniejsze służby, jak poczta czy kolej, utrzymywały prowizoryczne dyżury. Administracja powiatu znajdowała się także w Mrągowie. Ci wszyscy, którzy tu jeszcze pozostali, opuszczali w pośpiechu swoje rodzinne strony podczas styczniowej ofensywy, wycofując się na zachód razem z oddziałami 170 dywizji piechoty i Volkssturmu szosami zatłoczonymi wojskiem i zaprzęgami konnymi uciekinierów.

 



Tak pobyt w tym czasie wspominał w 2005 roku pan Antoni Kramkowski, przebywający w obozie pracy koło Olecka.
7 stycznia 1945 roku około godziny 10 - 11 – ciszę mroźnego dnia niespodziewanie przerwał z wolna narastający,  charakterystyczny  huk: - uu-uu-uu... płynący z góry.  Dźwięk ten pochodził od  nadlatujących samolotów bombowych co zapowiadało najgorsze, wszyscy z przerażeniem przywarli do ziemi, zanurzając się w śnieg, jednocześnie kierując  wzrok ku górze. Tu zobaczyli jak z kierunku od wschodu nadlatuje chmara samolotów w kształcie wydłużonego cygara. Ponieważ leciały bardzo wysoko i było ich bardzo dużo (dokładnie czterdzieści dwie sztuki), dostrzeżone zostały z bardzo daleka, a w miarę zbliżania się rosły w oczach.  Z sąsiedniego  pagórka, usłyszeliśmy strzały z działek przeciwlotniczych.
Pierwsze wystrzelone pociski poszybowały w górę na spotkanie z samolotami i rozerwały się o wiele wyżej niż leciały bombowce, co wyraźnie sygnalizowały charakterystyczne chmurki dymu, pozostałe po wybuchach pocisków. Następne salwy były krótsze i eksplozje następowały na poziomie lecących samolotów, ale też nie były skuteczne, mimo że do obstrzału włączyły się inne stanowiska rozmieszczonych wokół stacji kolejowej.  Kanonada trwała, a bombowce jakby nic nie stało się, majestatycznie, spokojnie leciały i leciały w kierunku stacji. Gdy czołówka znalazła się nad celem, w dół zaczęły spadać bomby.

Było ich setki a może i tysiące. Sypały się jak groch i po chwili zatrzęsła się ziemia a nad stacją ukazała się potężna chmura, kłębowisko czarnego dymu, a za chwilę morze płomieni. Jednocześnie na tle czarnego dymu, w chwilę później widać było jak leciały w górę jakieś białe, niezidentyfikowane przedmioty, w wyobraźni dziecięcej podobne do wąskich pasków pociętego białego papieru. Jak później okazało się, były to deski, których ogromne sterty leżały na placu rozładunkowym przy stacji. I dalej ściana tryskających w górę wybuchów i czarnego dymu wzdłuż torów kolejowych w kierunku Lesku. Te niezwykłe widowisko było obserwowane z bezpiecznej odległości, ale nagle bomby zaczęły rozrywać się w odległości kilkudziesięciu metrów od leżących na śniegu więźniów. Rozległ się ogromny huk.  To był cud że przeżyliśmy. Prawdopodobnie tylko dzięki temu, że bomba przed momentem wybuchu wbiła się w śnieg i ziemię, a więźniowie leżeli, więc nie doszło do najgorszego, ale doznali uszkodzenia słuchu. Przez kilkanaście dni słychać było tylko szum w uszach, a potem nieodwracalne przytępienie słuchu. W górę nad głowami poszybowały zwały gliniastej ziemi, a po ich opadnięciu śnieg przybrał barwę ciemnego brązu.
Dziś na wspomnianym wzgórzu stoi maszt energetyczny, a obok kilkanaście metrów w kierunku na Osiedle Lesk jest wgłębienie - tam spadały bomby. Jeszcze bardziej intensywną barwę brązu przybrał sąsiedni pagórek, odległy około sto pięćdziesiąt metrów, na którym stały działa przeciwlotnicze. Tam rozegrało się prawdziwe piekło, bo to wzgórze było celem bombardowania. Tam spadło kilkanaście, a może i  więcej bomb, bo po pierwszych wybuchach za chwilę były następne. Skutek był taki, że po przejściu nalotu, zniknęły nie tylko działa, ale i obsługa, a przed nalotem było ich wielu.  Po prostu zapanowała grobowa cisza i nikt nie dawał znaku życia.

 

W czasie powrotu do obozu, więźniowie przechodząc pod przejazdem kolejowym mieli okazję z bliska obejrzeć skutki nalotu. Wzdłuż torów biegnących w kierunku Lesku – krater przy kraterze i powichrowane sterczące w górę szyny. Natomiast przy wypalonej, jeszcze dymiącej stacji wraki porozrywanych samochodów, pozabijane konie. Trupów ludzkich już nie było, ale plamy krwi na śniegu zmieszanym z ziemią, mówiły o dramatach tych co  polegli i odnieśli rany.

Nie było też żadnego ruchu, co miało miejsce w godzinach rannych. Jedyny człowiek jaki ukazał się, to złodziej, jeżeli tak go można nazwać w  tamtych czasach. Był nim żołnierz niemiecki z  tzw. Volkszturmu.  Żołnierz ten niósł na prawym przedramieniu  kilkadziesiąt pęt kiełbasy, uginał się pod ich ciężarem i gdy ujrzał “wachmanów’ skrył się za rozbitymi wrakami.
Do dziś pozostał jeszcze jeden ślad po tamtych strasznych wydarzeniach. Naprzeciw głównego wejścia do stacji kolejowej w Olecku, po drugiej stronie  ulicy, jakieś 3-5 metrów w lewo od kiosku z gazetami, tuż przy krawężniku, są zawirowania w ułożonej kostce na jezdni. Tam w czasie nalotu spadła bomba i powstała głęboka wyrwa. Obok tej wyrwy była bardzo duża, rozległa kałuża zakrzepłej krwi co świadczyło, że tam zginęli lub byli ranni ludzie. Po  wojnie ktoś tę wyrwę zasypano i ułożono niezbyt dokładnie kamienną kostkę, co wyraźnie widać w porównaniu z całością, ale dzięki temu zawsze gdy tam  przechodzę ożywają wspomnienia i tę krew widzę. Te wydarzenie przeżyłem razem z  Mieczysławem Kurzynowskim, który obecnie mieszka w Nowej Wsi, gm. Bakałarzewo. 

 

Z opisywanej przez Pana Bereśniewicza ustnej relacji naocznego świadka, wtedy jeszcze 17 letniego mieszkańca Olecka wcielonego jesienią 1944r. do Volkssturmu wyłania sie kolejny obraz wydarzeń wojennych z Olecka: Jesienią 1944r. stacja kolejowa i pociągi znajdujące się na niej, były prawie codziennie ostrzeliwane przez sowieckie samoloty. W październiku w czasie kolejnego nalotu jeden z nich został zestrzelony przez obronę przeciwlotniczą znajdującą się na wzgórzu przy zakładzie energetycznym. Samolot rozbił się niedaleko stacji przy torach kolejowych prowadzących do Giżycka. Pilot przeżył, ale zastrzelił się kiedy zobaczył zbliżających się niemieckich żołnierzy.


Jesienią 1944 r. po ewakuacji, w mieście pozostał tylko Volkssturm, pracownicy kolei i poczty. Dwa razy dziennie lokomotywa tylko z jednym wagonem pocztowym kursowała do Ełku. Często była ostrzeliwana przez sowieckie samoloty nadlatujące od strony Ełku.

 


 

Żołnierze Armii Czerwonej na teren powiatu  wkroczyli od strony północnej 22 stycznia i od 23 stycznia 1945r.   21 stycznia 1945 r.,  z miasta wycofały się oddziały Volkssturmu. Uznano, że słabo uzbrojeni oddział nie ma żadnych szans powstrzymania nacierających żołnierzy sowieckich.

Miasto pozostało wyludnione i bez obrony. 23 stycznia 1945 roku miasto zostało zajęte przez Rosjan.

Podobnie jak w innych miastach byłych Prus Wschodnich wschodniopruskiej Rosjanie dokonywali i tutaj wiele bezmyślnych zniszczeń, najpierw grabiono. Spłonęło większość budynków wokół rynku, czyli późniejszego Placu Wolności. Z istniejących 77 domów ocalało niewiele. Starano się jak najwięcej dóbr wywieźć w głąb Związku Radzieckiego, co nieraz przybierało formę zorganizowanej i wszechstronnej grabieży. A wywożono wszystko co dało się wymontować i spakować na ciężarówki bądź wozy konne.

Widok na miasto  po wojnie (autor nieznany)

Jak wspominał pierwszy burmistrz Olecka: „Prawie wszystkie domy dokoła tego dużego, bo mającego aż 7 ha Placu Rynkowego, były spalone. Mówię prawie wszystkie, bo na południowej, ok. 1 km długiej stronie, ocalał tylko jeden dom, na wschodniej – 3 domy, na północnej, gdzie komendant miał swoją siedzibę – 5 domów i na zachodniej, gdzie my mieszkaliśmy – 4 domy. W zasadzie ocalały tylko zabudowania przy bocznych uliczkach odchodzących od rynku i wolnostojące domki na obrzeżach miasta. Zamieszkałe były domy przy ulicy Willowej i – jak zapamiętano – „domki w osiedlach kolejowym i robotniczym”. W czasie zdobywania miasta i podczas niekontrolowanych rozbojów i grabieży w kolejnych dniach, zniszczeniu uległ również XVI-wieczny kościół na wzgórzu, dworzec kolejowy, poczta, szereg okazałych budynków biurowych. Ogrom zniszczeń dopełniała dewastacja niemal całej miejskiej infrastruktury. Uszkodzona była gazownia, mleczarnia, rzeźnia i chłodnia. Nie czynne były wodociągi ani kanalizacja, zdewastowana sieć energetyczna i gazownicza pozostawiała miasto bez jakiejkolwiek energii. Przestało istnieć wiele pomniejszych zakładów rzemieślniczo-przetwórczych. Nie było też sklepów. Nie istniały połączenia komunikacyjne, zniszczone były drogi i mosty, zdemontowane tory kolejowe. W większym bądź mniejszym stopniu zdewastowanych było: 5 cegielni, 3 mleczarnie (w tym jedna w samym Olecku), 4 tartaki, 3 gorzelnie, 6 młynów przemysłowych, 3 zakłady mechaniczne. Zniszczono, a przede wszystkim rozkradziono urządzenia ze żwirowni, odlewni żeliwa i zakładu produkującego wapno. W samym Olecku wywieziono na przykład urządzenia z ocalałej przedwojennej Chłodni Miejskiej.

Pierwszy starosta olecki wspominał po latach, że gdy we wrześniu 1945 r. obejmował urząd, zdarzało się, że w centrum miasta niektóre ruiny nadal dymiły.

A w jakich okolicznościach nasze miasto opuszczały radzieckie władze wojskowe? O tym wspominał w 2005 roku Franciszek Pietrołaj w wywiadzie do "Tygodnika Oleckiego".

Olecko wojska niemieckie opuściły bez walki, z pewnością Niemcy nie chcieli dopuścić do tego, aby zniszczono następne miasto. 

Wnętrze domu bogatego mieszkańca Treuburga.

Na Placu Rynkowym, 3 czerwca 1945 roku o godzinie 10.00 w słoneczną niedzielę komendant radziecki przekazał w uroczysty sposób Polakom władzę nad miastem i powiatem. W tym celu rozwieszono ogłoszenia w języku polskim i rosyjskim, na czterech blaszanych słupach ogłoszeniowych na Placu Rynkowym. Z pewnością takie ogłoszenia były w całym powiecie. Na Placu Rynkowym wykonano na wozie drabiniastym pomost z desek, który został udekorowany czerwonym płótnem. Wóz był na kołach drewnianych, pod każdym kołem znajdowały się dwie cegły oraz wbite dwa pale związane linką. Na pomoście wykonano trybunę i przykryto zielonym płótnem (prawdopodobnie wykonał to Mieczysław Łozowski, mieszkaniec ulicy Łuczańskiej 19). Uroczystość nastąpiła przy udziale zgromadzonej ludności z powiatu i miasta. Z trybuny komendant radziecki w stopniu majora wygłosił po rosyjsku przemówienie, tłumaczone na język polski przez Olga Nowickiego, kierownika Państwowego Urzędu Repatriacyjnego.

Młodzież znajdowała się blisko trybuny koło wozu lub pod wozem. Zapamiętałem doskonale sylwetkę komendanta radzieckiego, był w stopniu majora, niskiego wzrostu z czarnym wąsikiem. Przyjaźnił się on z Olgiem Nowickim. Na uroczystości tej zapamiętałem obecność; Ryszarda Wisłockiego, Zygmunta Szredela, Feliksa Lubierzyńskiego, Olga Nowickiego, Hieronima Stasiaka i Eugeniusza Jurgielewicza.
Pomimo przekazania władzy przez Komendanta Radzieckiego, dwuwładza trwała do chwili opuszczenia wojska radzieckich w sobotę 15 września 1945 roku.
W ciągu dwóch dni utworzono transport o długości około siedmiuset metrów z zagrabionym mieniem z miasta i okolicznych wiosek. Początek tego taboru zaczynał się od skrzyżowania z ulicą Łuczańską (dziś 11 Listopada) przez całą ulicę Składową, a zakończenie było koło PUR (Państwowy Urząd Repatriacyjny) (koło Szkoły Rolniczej). Transport składał się z samochodów ciężarowych i wozów konnych. Na końcu tego taboru prowadzono konie i krowy. Samochody były załadowane meblami, fortepianami i różnymi maszynami.
W sobotę 15 września 1945 roku z takim łupem opuszczały zrabowane miasto wojska radzieckie. Konie i krowy odbierano gospodarzom z wiosek, którzy osiedlili się na poniemieckich gospodarstwach.
Nie było pożegnania przez mieszkańców, ponieważ żołnierze uraczyli się wódką i byli bardzo agresywni.
Miasto znalazło się pierwszy raz od czasów swego istnienia w formalnych granicach państwa polskiego.

Dokumenty administracji polskiej (Archiwum w Białymstoku)


 

Pierwsi osadnicy przybyli bezpośrednio po wkroczeniu wojsk radzieckich, w styczniu i lutym  1945 roku. W niektórych gospodarstwach rolnych byli Polacy (przymusowo wywiezieni do Prus Wschodnich do pracy w rolnictwie). Były przypadki, że Niemieccy właściciele pozostawiali na gospodarstwie Polaków aby pilnowali w czasie ich nieobecności (ewakuacji). Inni podążali za wojskami radzieckimi i zajmowali gospodarstwa, w których pracowali wcześniej.  W Zatykach Taraszkiewicz zajął gospodarstwo 15 lutego, w Szeszkach (Kowale Oleckie) Pojawa 15 marca. Rodzina Chańko (organista) z prawie wszystkimi osadnikami z ulicy Mazurskiej przybyli 15 maja 1945 roku przewiezieni samochodami wojskowymi z Sopoćkiń (koło Grodna).

Mapa z 1945 roku z poprawkami naniesionymi przez polską administrację (UM Olecko)

W 1961 roku w wywiadzie do "Gazety Białostockiej" były naczelnika Powiatowego Urzędu Repatrianckiego Oleg Nowickio wspominał:
Od 19 kwietnia 1945 r. pracowałem na stanowisku naczelnika PUR. Pierwsze transporty repatriantów nadeszły z okolic Baranowicz i osiedlaliśmy wieś Olszewo. Najwięcej przybyło tu jednak mieszkańców z Suwalszczyzny. Ich domy były popalone. Tu, nad dawną granicą. stały całe murowane. Przyszli więc tu zamieszkać. Zrazu mówili: bliżej swojej ziemi. Ale skoro już się zadomowili... Borawskie, Plewki, Urbanki, Rynie - osiedliłem tu 18 tysięcy ludzi...
Początkowo trudno było przełamać psychozę tymczasowości. Ostatecznie przełom dokonał się w drugiej połowie lat sześćdziesiątych, gdy ludzie zaczęli budować. W Olecku powstało ze 30 domków jednorodzinnych. Na wsi widzą, że miasto się buduje, to i oni coraz więcej inwestują.

Widok na miasto  po wojnie (autor nieznany)  (ze zbiorów Z. Bereśniewicza). W środku rynku wypalnoy budynek szkoły i wieża kościoła.

W książce "Moje wspomnienia" Józef Kunicki opisywał pierwsze dni "przyjazdu na ziemie odzyskane".
Pod koniec sierpnia ładujemy na wóz wszystko, co było. A wiele tego nie było. Jeden koń oraz krowa oraz trochę pościeli i ubranie. Zaopatrzyliśmy się w żywność, jaka była możliwa. Wyjechaliśmy. Ojciec z mamą, dwie siostry i mąż mojej siostry Mieczysław Azarewicz oraz ja i młodszy brat, który miał 16 lat. Jedziemy do powiatu Treuburg, dzisiaj Olecko. Przejechaliśmy kilka przygranicznych wsi. Tam już lepsze gospodarstwa były zaludnione przez Polaków z ziemi suwalskiej. Dojechaliśmy w głąb Prus jakieś 20 kilometrów do wsi Małe Olecko niedaleko Olecka. Był to drugi dzień podróży.
Znaleźliśmy tam duże gospodarstwo. Było położone na kolonii w polu przy torach kolejowych. Dom, dwie obory, stodoła i spichlerz. Wokół pola należące do tego obejścia. Po sprawdzeniu kto jest w sąsiednich gospodarstwach, okazało się, że mamy sąsiadów, jak my przybyłych z Polski. Sześć rodzin na koloni w sąsiedztwie i ponad 10 rodzin we wsi Małe Olecko. Postanowiliśmy tam zamieszkać.
Był to 20-24 sierpnia 1945 rok. Rozpakowaliśmy się z wozu. Gospodarstwo było zniszczone, w domu wszystkie okna powybijane, a ramy częściowo połamane. Płyta kuchenna i piec całkowicie rozebrane. W wewnątrz brak kilku drzwi. Budynki gospodarcze splądrowane. Nie ma żadnych mebli i narzędzi rolniczych. Przespaliśmy noc. Następnego dnia przystąpiliśmy do porządkowania i odbudowy zniszczonego gospodarstwa. Z dnia na dzień usuwaliśmy zniszczenia. Odwiedzili nas sąsiedzi. Mamy chęć i zapał, aktywnie całą rodziną przystąpiliśmy do urządzenia mieszkania, do remontu domu. Najpierw okien i drzwi. Zrobiliśmy łóżka z desek, ławy, naprawiliśmy stołki połamane i stare krzesła. Odbudowaliśmy kuchnię i piec. Potem wybieliliśmy mieszkanie, kobiety zajęły się myciem podłóg, a my remontem drzwi w oborach i stodole. Trzeba przygotowywać się do życia.
Zasieliśmy pierwsze zboże na ziemi - było to żyto. Trzeba było myśleć o zaopatrzeniu na zimę. Szwagier przyprowadził z Polski drugiego konia. Dostaliśmy od starosty zezwolenie na zakup zboża i ziemniaków w powiecie Giżycko. Tam można kupić od Niemców taniej, bo wyjeżdżali na Zachód. Pojechałem z szwagrem i jego kuzynem. Trzech mężczyzn jedzie to będzie bezpieczniej. Dojechaliśmy do wsi Wydminy ok. godziny 15.00. Był to początek listopada. Naraz przed Wydminami zatrzymuje nas Milicja Obywatelska i Urząd Bezpieczeństwa. Organizowano tam obławę na działaczy WIN oraz AK, którzy zbiegli przed represjami z Polski. Zatrzymano nas nie zważając na pismo Starosty oleckiego. Krzyczano - ”Bandyci, do aresztu”.  Załadowano nas na samochód i przywieziono na posterunek Milicji w Wydminach.

 

 



Źródło:

Ryszard Demby, Olecko Czasy, ludzie, zdarzenia, Skład, łamanie i projekt okładki: Marek Chlebanowski
Wydano ze środków finansowych Starostwa Powiatowego oraz Urzędu Miejskiego w Olecku. Wydawca: Urząd Miejski w Olecku 2000.
Chłosta J., Olecko w latach 1914–1945 [w:] Dzieje Olecka 1560-2010, red. S. Achremczyk, Olecko 2010
Józef Kunicki (senior), Moje wspomnienia, AquiPrint, Bruges 2010, France.

Fotografie A.W. Lewickiego ze zbiorów Z. Bereśniewicza.

Opracowanie tekstu i grafiki:  J. Kunicki