W 1947 roku Rosjanie wycofali się z południowej części Prus. Administrację i więźniów przejęli Polacy. Nic nie uległo zmianie. Nie poprawiła się jakość jedzenia, nie naprawiono naszych poszarpanych ubrań, nadal nas bito i kopano - lecz tym razem były to nogi i buty Polaków. Strażnicy nie byli już zmilitaryzowani, nastał polski porządek. Po rozwiązaniu obozu we wsi Siejnik zakwaterowano nas w starych barakach, graniczących z szosą do Olecka, przeznaczonych w czasach III Rzeszy dla ubogiej ludności. Tutaj nasza sytuacja uległa nieznacznej poprawie. Byliśmy wdzięczni za każdy ludzki odruch. Nie mieszkaliśmy już za kolczastym drutem. Od czasu do czasu pojawiał się na naszych twarzach nawet uśmiech, chociaż na prawdziwy śmiech stać nas było dużo później, gdy przezwyciężyliśmy wszystkie uciążliwości. Czasem dochodził z Zachodu list i budziło się pragnienie wyjazdu ze starej, rozbitej ojczyzny. Nikt z mieszkańców obozu nie optował za Polską. Za dzień pracy otrzymywaliśmy talony o równowartości 15 złotych, które zbieraliśmy, by wspólnie dokupić trochę żywności. Kilogram mąki kosztował 100 złotych. Pilnie potrzebna nam była nowa odzież i obuwie. Nie mieliśmy możliwości uzupełnienia garderoby. Łataliśmy znalezione w piwnicach i na strychach łachy, nosiliśmy dwa różne buty i wyglądaliśmy jak najgorsze lumpy.
Nasze miasto prezentowało się smutnie. Nie tylko Polacy, którzy przyjechali ze wszystkich części swojego kraju, zmienili jego obraz. Nie były to również gruzy i śmieci, ale i sama natura uległa zmianie, inne było powietrze i wiatr. A może nasze cierpienia i bieda odmieniły nas i odczuwaliśmy wszystko w sposób ponury? Nastąpiło stopniowe ożywienie życia gospodarczego w mieście. Wyznaczono dni targowe, drobni rzemieślnicy usadowili się na rynku i przy głównych ulicach, lecz w porównaniu z naszym dawnym Oleckiem miejscowość stała się nieprzytulna, beznadziejna i martwa. Kilkoro Niemców, z którymi rozmawialiśmy od czasu do czasu, mieszkało poza obozem. Rodzina Dorss z Plewek mieszkała w Olecku, pani Markowski z Olecka przy ulicy Memeler, Ottielie Szodruch w Lakiele.
Podzielono nas na grupy, wykonujące różne prace: kopanie rowów, usuwanie gruzu, burzenie uszkodzonych domów, przy transportach i odzyskiwaniu cegieł. Kamienie z murów kamienic były czyszczone z brudu i z zaprawy, układane w stosy i ładowane na ciężarówki. W Suwałkach przeładowywano cegły do wagonów. Stamtąd były transportowane do Warszawy. Z torów kolejowych w naszej okolicy nie można było jeszcze korzystać. Dopiero w roku 1948 powstała linia kolejowa z Olecka do Ełku i Suwałk.
Zostałem przydzielony do opieki nad końmi i do prac transportowych. Raz w tygodniu musiałem jechać do miejscowości Raczki po paszę oraz żywność dla więźniów. Do pokonania miałem zaledwie 25 kilometrów, a potrzebowałem 2 dni. Konie cierpiały podobnie jak my. Nie otrzymywały porządnej paszy i wiele zdychało. Przywieziono konie z amerykańskiej Unry. Ciężkie zimnokrwiste zwierzęta, nieprzyzwy czaj one do mozolnej pracy i braku pożywienia, zdychały jeszcze szybciej. Następnej wiosny żyły jedynie trzy sztuki z przywiezionego transportu. Pilnujący nas Polacy nie mieli pojęcia o pracy na roli i chowie zwierząt. Nie potrafili zrozumieć, że konie nie przeżyją, gdy podaje im się samą sieczkę. Nie byli zainteresowani, aby utrzymać stada przy życiu, gdyż wszystko, co ich otaczało, było własnością państwa. Polacy w stosunku do koni byli brutalni, kopali je i bili, używali bicza i drągów, podobnie jak onegdaj Rosjanie kolb karabinowych.
Pewnego dnia przyjechali po nas ciężarówkami polscy żołnierze. Mieliśmy pojechać z nimi na Górny Śląsk, aby ładować na wagony węgiel przeznaczony dla Olecka. Byliśmy głodni i obawialiśmy się, że podczas drogi nie otrzymamy nic do jedzenia. Zatem stanowczo odmówiliśmy wsiadania. Do zbuntowanej grupy należał pan Hegner z Olszewa, Gustaw z Doliwen i Horst Hegner z Dunajek. Żołnierze rozzłościli się i zamknęli nas w stajni. Potem zaprowadzili nas do ratusza, do „porucznika", który miotał się i wrzeszczał. Bito nas kolbami karabinów, jeden z oficerów „obrabiał" nas pałką. Nie pomagały wyjaśnienia i prośby. Zamknięto nas w osobnych celach i przez trzy dni nie otrzymaliśmy nic do jedzenia. Po odbyciu tej kary musieliśmy zakopać nasz plebiscytowy kamień. Obok cokołu wykopaliśmy dół i tam spoczywa nasz dokument, dowód, że na tym terenie spośród 28 627 mieszkańców było tylko dwóch Polaków. „Tutaj mieszkali Niemcy, a nie Polacy!"
Zasypaliśmy kamień ziemią, ubiliśmy nogami i żołnierze odprowadzili nas znowu do UB w ratuszu, gdzie nas nadal przesłuchiwano. UB był tajną polską policją. Karla i Gustawa wywieziono do obozu karnego w Minjmassojets, Heinza Hegnera i mnie wysłano do kołchozu w Pułtusku. Tutaj rozdzielono mnie i Heinza. Słyszałem potem, że optował na rzecz Zachodu, gdzie później wyjechał.
Powstawały nowe obozy pracy: w Kelzie w pobliżu Lwowa, Norrie, Białymstoku i Częstochowie. Próbowałem uciec z Norrie, ale znowu mnie złapano. W Kelzie pracowałem w fabryce produkującej cementowe rynny.
Gdy pracowałem w kołchozie niedaleko Warszawy, udało mi się wraz z chłopakiem z zabytkowego domu w Lenarty pojechać do Warszawy i dotrzeć do ambasady brytyjskiej. Jeszcze dzisiaj przypominam sobie, jak życzliwie Anglicy przyjęli nas przy ulicy Piusa. Zapisano nasze personalia. Podawałem dane z nadzieją na rychły wyjazd do rodziny. Otrzymałem formularz do wysłania do krewnych na Zachodzie. Chciałem wyjechać do ojca do Holsztyna albo do kuzynki, zamieszkałej w Volmarstein. W ambasadzie było wielu niemieckich internowanych, takich jak my. Sen szybko się skończył. Gdy zobaczyliśmy zbliżającą się polską milicję, schowaliśmy się wszyscy w jednym pomieszczeniu. Gdy nas stamtąd zabierano, nie było żadnego Anglika, nikt nas nie chronił.
Jeszcze raz z Moldehauerem i Wolfgangiem Schulzem powróciliśmy do miejscowości Nory, do powiatu oleckiego. W tamtych czasach przejechałem wiele terenów byłych działań wojennych: Jelitki, Nowy Młyn, Kukowo, Cichy i inne.
Dowiedziałem się, że Polacy zamordowali pana Hugona Lottermosera, który po zajęciu Królewca wracał do Plewek.
Były to smutne czasy, obfitujące w wydarzenia i okrucieństwa. Zarówno ja, jak i inni rodacy z Olecka, znosiliśmy wściekłość i nienawiść zwycięzców. Byłem świadkiem nędzy, jakiej nie można sobie wyobrazić w dzisiejszym świecie.
Po odzyskaniu wolności w dniu 4.7.1950 wyjechaliśmy na Zachód przez Psie Pole na Śląsku, gdzie przypadkiem spotkałem moją matkę. Przez całe życie będą mnie prześladowały okropne wydarzenia z mojej młodości w ojczyźnie.
Relacja z ciężkich czasów Walter Jegutzki