Kultura narodowa a rozwój oświaty na wsi

04.04.2004

 Historia opowiada o czasach, kiedy to – w XVI, XVI wieku – ideałem zarobkowania w Polsce była dola szlachcica osiadłego na roli. Wsi spokojna, wsi wesoła, wspomnijmy na moment Jana Kochanowskiego, przechodzac rychło do klimatów XIX wiecznych, kiedy to zubożały, atakowany przez zaborców szlachcic tracił ojcowiznę i szedł do miasta. I tam kształtował nowy etos, wzór polskiego życia. Stawał się z wolna inteligentem i do niedawna to właśnie inteligencja była warstwą o najwyższym prestiżu. W okresie PRL-u o pozycji często rozstrzygała przynależność partyjna. 

Dzisiaj tę rolę przejął pieniądz, na tzw. „górze” zbratany z polityką.
Dlaczego o tym? Ideał wiejskiego życia Polaka – patrioty, choć od dawna zdeaktualizowany w społeczeństwie, zasługuje – jak i wiejskość w ogóle – na baczną analizę. Mądre skorzystanie z potencjału społeczeństwa wiejskiego może być wielce pomocne dla konsolidowania Polski i wypracowania nośnego etosu współczesnej kultury polskiej, który mógłby być przekazany na Zachód i – co równie istotne – na Wschód, ten otwierający się ponownie na związki z Polską i polski język Wschód. Odrodzić się po latach wdzięczenia się do obcych, przejmowania języka angielskiego i patrzenia na polskość albo jak na szowinizm, albo żenującą, bo anachroniczną mickiewiczowszczyznę.


Wieś polska ma pewną interesującą, a zdrową cechę: jest połączeniem przyrody ze społecznością, bardzo ściśle, ze wszystkimi tego dobrymi konsekwencjami. Ale o tym za chwilę. Wieś to swoista tradycja, która przechowuje w codziennej mowie elementy odległej przeszłości. Zaskakuje mnie, kiedy czasem odkrywam, że jakieś używane na wsiach słowo, relikt, który w pierwszej chwili wziąłem za zabawny fragment gwary, okazuje się zachowanym w pamięci ludu słowem z polszczyzny sprzed wieków. Polscy chłopi powtarzają więc język naszych prapradziadów. Ma to bardzo obiecujący wydźwięk. 
Wieś nadal posiada odrębny od miejskiego, zsynchronizowany z naturą charakter pracy. Dzięki temu, jak sądzę, również pewnego rodzaju holistyczne postrzeganie świata. Aby było ono jednak takim w pełni, potrzeba wsi oświaty i potrzeba troski, poparcia ze strony elit. 
I tu dotykamy szkolnictwa. Jeżeli społecznosci wiejskiej dostarczymy dobrej oświaty, rolnik połączy ziemię z niebem, bo od uczciwej pracy, od wolności wiejskiej przestrzeni wiedzie prostsza niż gdzie indziej droga do ludzkiej harmonii. Jednak znowu – pod warunkiem wiedzy. 
Chłop wyrasta z przyrody i w sposób naturalny prezentuje jej cechy: porządek, naturalność, konkretność. Wiatr jest prawdziwy, prawdziwy jest mróz – nic nie jest wirtualne, przyroda uczy człowieka prawdy. Społeczność wiejska jest więc konkretna. Każdy z nas w Polsce zna powiedzenie: zdrowy chłopski rozum. To dar tej społeczności dla narodu – jak wiadomo, każda jednostka i grupa społeczna oddziałuje na całość. Błogosławione w polityce – wsi raczej nie kupi się na zamki na lodzie, rolnik wszystko dokładnie rozważa; własna praca go uczy, że decyzje kosztują, np. czas, sposób i miejsce siewu. Wie, że spraw nie daje się powtórzyć; popełniwszy błąd dzisiaj, płaci się zbiorem. Stąd poważne chłopskie podejście do życia. Chłop jest nieufny, długo się namyśla, ale kiedy już postanowi, idzie naprzód i wartości, które przyjął będzie prawdopodobnie przekazywał przez pokolenia. Jest to superistotne, stanowi potencjalną opokę dla całej kultury kraju.
Do wiejskiej skarbnicy należy jedynie przekazać nową kulturę polskości, przekazać społecznościom małych i średnich gospodarstw, które chcą rozbić zmierzający do postawienia Polski w stan dezintegracji. Choćby pod hasłem integracji i opresyjną dla chłopów polityką ekonomiczną. Ale to odłóżmy na bok. Ot, chłop cierpi i uczy się, pracuje. A nade wszystko obserwuje i po czynach ocenia. Nawet jeśli coś wstępnie pochwali, jego mandat zaufania jest jedynie częściowy. Słowa, zwłaszcza obcych, przyjmowane są dobrze, ale ostateczny osąd chłop zostawi na później, poczeka, by szydło wyszło z worka. Ta ostrożność w ocenie nowinek i skłonność do obserwacji jest szczególnie cenna gdy Polska, wyprzedana z narodowego majatku i w zasadzie nowej tożsamości w Europie, potrzebuje odsiewania hasła od intencji i przewidywania konsekwencji tego, co tzw. góra proponuje ludziom.
Społeczność wiejska potrzebuje dziś ochrony. 
Jednym z pól, na których istnieją zagrożenia dla pomyślności i rozwoju wsi jest szkolnictwo. Wsi trzeba przekazywać dobrej jakości kulturę, uwzględniając kształt polskości, jaki do dziś przetrwał na wsi. 

 

 

 

 

 

 

 

 

Jeśli nowy obraz zostanie stworzony i wpojony, ostrożna wobec obcych propozycji wieś troskliwie go przechowa. Oczywiście jeśli nie zostanie zniszczona na falach unijnych: rozbicie, pod takim czy innym hasłem (choćby – za dużo u nas rolników!) struktury średnich gospodarstw rodzinnych, z ich odpornością na wstrząsy losu będzie pożałowania godne.
Sprawa ekonomii również wskazuje na wieś jako niezmiennie istotną dla narodu. W dobie tak wielkiego bezrobościa, gdy ideały odchodzą na dalszy plan wobec niepewności co do podstawowych potrzeb, jak praca, pożywienie, dom, wieś jest w dobrym położeniu i gościć może polskość długo, jak okaże się to konieczne. Mimo odchodzenia od zasady, że gospodarstwo wytworzy rodzinie żywność prawie bez potrzeby kupowania, potencjalnie istnieje droga powrotu do tego. Wyjście ewakuacyjne – rolnik przeżyje, uprawiając co potrzeba. Będzie miał ziemniaki, warzywa na cały rok, jajka, owoce, kobiety robią przetwory na zimę. Gdy rodzina jest pracowita, da jej nawet mąkę, dla jedzących mięso – także i mięso.
Znany psycholog Maslow stwierdził kiedyś, że człowiek nie będzie słuchał wyższych potrzeb, np. troski o Ojczyznę, jeśli nie zaspokoi potrzeb podstawowych. Jedzenie, mieszkanie.
I jeszcze coś. Wieś, szerokość przestrzeni i swoboda przyrody chroni przed depresją – a wiadomo, że dziś 25 % Polaków cierpi na depresję wymagającą leczenia. Jest to szokujące. Wieś leczy naturą, tam problemem może być nuda, co trochę jest winne nałogowi pijaństwa i wciągnięcia przez odrealniające światy telewizji, jak to określa antropozof Jerzy Prokopiuk. 
Wieś przyzwyczajona jest do bycia pod opieką – lepszą, gorszą... Do tego, że ktoś się o nią martwi. W Unii Europejskiej każdy musi swoje dosłownie „wyrwać”. Wielu unijnych ideałów okazuje się chwytami propagandy i kpiną z prawdomówności. Unia Europejska nie ukrywa, że musimy być „realistami” i wspólna misa europejska jawi się jako obiad dla sfery wilków; jeśli się w niej znajdziemy, Polak ma być jednym z nich. Elity w części odpłynęły na Zachód czy – jak wypisz wymaluj u schyłku szlacheckiej Rzeczypospolitej – sprzedały się obcym, realizując interesy inne niż polskie. Przypuszczam, że potrzeba zadbania o swoje w warunkach narzuconej walki o byt sprawi, że wieś „ożyje jednak w bojach”. Aby poradzić sobie na rynku UE potrzebna jest nowa wiedza, wiedza o wysokiej jakości. I to wieś potrzebuje pomocy. I znowu – solidarność, wzajemne zbliżenie, świadoma praca intelektualna na rzecz połączenia sił. Naród pojednany, bez przepaści miejsko-wiejskich, to naród rzytki, młody. 
Niestety, wieś jest dziś zdezorientowana i nadal pędzi do miasta. Nieświadoma swojej wartości, z której zdają już sobie sprawę ludzie z miast. Młodzież odpływa nie dostrzegając olbrzymich możliwości rozwoju i dorabiania się na swoim, gdy gospodarz sam jest sobie panem i włada dziesiątkami hektarów, a dawną izolację od kultury masowej zniosły mass-media i komputery. Po prostu – owoce wydają dziesięciolecia mody na miasto i blokada rozwoju społeczno-politycznego wsi od czasów powojennych. Autorytet wsi w oczach jej mieszkańców: cóż to takiego? 
W jej obudzeniu na siebie samą może pomóc uczenie dzieci godności własnej i oddziaływanie poprzez nie na rodziców.
Niestety, reforma szkolnictwa zainicjowana przez rząd premiera Buzka sprawia, że upadło wiele małych szkół. Upadają też nowe. Wiadomo mi, że np. w Podlaskiem na dziś do likwidacji przeznacza się około 100 wiejskich szkół. Problemem jest niż demograficzny, maleje liczba dzieci w szkołach, klasy zaczną niedługo świecić pustkami. Również ekonomia, bo gminom przestaje się opłacać utrzymywanie nauczycieli i innych pracowników dla niewielkich wspólnot dzieci. Pieniądze są argumentem kluczowym w dyskusji o losie placówek, mimo sejmowych stwierdzeń Minister Oświaty Krystyny Łybackiej, że o losie placówki powinny decydować nie względy finansowe – istotna jest odległość dzieci od szkoły. Wyrokiem dla wielu szkół okazał się jednak podział szkolnictwa na sześcioletnie podstawowe i gimnazjalne. W wyniku tego mnóstwo niedużych szkół, będących ośrodkami życia kulturalnego na wsi, upadło. Odejście uczniów dawnych klas siódmej i ósmej do gimnazjów, na ogół ulokowanych w gminnych miasteczkach, przyniosło zmniejszenie liczby dzieci do poziomu – zdaniem wójtów – nieopłacalności utrzymywania podstawówek.
Na Suwalszczyźnie spotkałem się ostatnio z sytuacją, kiedy zagrożone zostało istnienie małej, sześcioklasowej szkoły w Motulach Nowych. Budynek, do którego uczęszczało kilka powojennych pokoleń ludzi, wznieśli w czynie społecznym dziadkowie, a może nawet pradziadkowie obecnych dzieci. Około dwudziestki malców, którzy po wakacjach zostaliby w szkole. 
Likwidacja uzasadniana jest ekonomicznie, bo wójt wydaje więcej na placówkę, niż potencjalnie na dowiezienie tych dzieci do szkoły w gminnym Filipowie, gdzie dołączą one do 700 – osobowej społeczności, nie mieszcząca się obecnie, jak informowali mnie mieszkańcy Motul, w budynku szkolnym. Drugi powód to zbyt mała liczba motulskich dzieci. Po wakacjach w zerówce byłoby jedno dziecko, choć we wsi urodziło się kilkoro dzieci – to jednak byłby argument za lat kilka. Szkoła ma być rozwiązana z końcem roku szkolnego, Rada Gminy jest zgodna. Podobno – mówią ci rodzice, którzy protestują przeciwko likwidacji, szkołę można utrzymać, jeśli chodzi do niej ok. 50 dzieci. 
Tak mówi wójt gminy Filipów i protestujący; u rodziców widzę rezygnację, ubolewanie, choć jeszcze oszczędnie się chwalą, że szkoła prezentuje dobry poziom – dzieci wybiły się na jakiejś olimpiadzie w Suwałkach. Po prostu nie ma dzieci, a jak mówią, wójt z sąsiedniej Przerośli jeździł wcześniej po wsi i namawiał, aby tam przenieśli dzieciaki to parę kilometrów w inną stronę. Cóż, wójtowie walczą o każde dziecko, bo to oznacza subwencje. No i część mieszkańców Motul swoje dzieci przeniosła do Przerośli, choć wcześniej deklarowała, że pozostaną w wiejskiej szkole. Pewną szansą jest rozproszenie dzieci po wsiach gminy Filipów. Niektórym byłoby bliżej do Motul Nowych niż do Filipowa. Gmina mogłaby je skierować na naukę do Motul, zamiast wieźć do Filipowa, ale wójt nie chce. 
Aby ratować szkołę, która pozwala dzieciom wzrastać wewnątrz społeczności, blisko od domu, rodzice gotowi byliby rozważyć wzięcie na siebie pewnych potrzeb szkoły. Opał – mają swoje lasy, mają pola torfowe. Niechby tylko przyszli do mnie inni pomóc przy pracy, to dam za darmo torf do kopania – powiada młody rolnik, którego żona jest sprzątaczką w szkole. A dzieci zdolne! – mówią coś o konkursie czy olimpiadzie. – Pankówna, nauczycielka z Motul, dobrze by było żeby zachowała pracę... Zdaniem wójta tu jest źródło oporu przed likwidacją szkoły. Być może oprócz opału rodzice mogliby też wykonywać za darmo prace konserwatorskie. Deklarowali już to wstępnie wójtowi, który koszty utrzymania budynku ocenia na ok. 35 tys. zł rocznie, ale... jakoś nie podjął tematu.
Proponowałem, by rozpromowali hasło „Bezpiecznej szkoły” Motulskiej, w której dzieciom nic się złego nie stanie. Gdzie indziej są i narkotyki i bójki, oni ofiarowują spokój i opiekę. 
A może silne szkoły w miasteczkach gminnych są korzystne? Jako nowe centra kultury na wsi, a kilkusetosobowe wspólnoty uczniowskie będą źródłem nowych, mocnych więzi lokalnych? I odpowiedzią na potrzeby życia w czasach „Nowej Europy”? Podyskutujmy.

Grzegorz Leończuk

Ostatnia aktualizacja: 04 czerwca 2004 w@m

Drukuj Wydrukuj tę stronę