“Kalkhof Lager” Smutne wspomnienia

05.02.2005

  Gdy latem 1944r. do granic Prus Wschodnich zbliżył się front, część ludniści polskiej z terenów przygranicznych miejscowości Filipów, Garbaś, Matłak, Bakałarzeweo, Nowa Wieś, Raczki znalazła się po niemieckiej stronie. W pierwszych dniach, gdy wojsko organizowało obronę, Polacy ukrywali się w piwnicach, rowach melioracyjnych i wszelkiego rodzaju wgłębieniach w terenie. Ponieważ wciąż trwały walki i dokoła wybuchały pociski, niektórzy odnosili rany a nawet tracili życie.

Po ustabilizowaniu się frontu przystąpiono do wypędzania Polaków na tereny niemieckie. Tu, po wstępnej selekcji, niektórzy zostali przydzieleni do obsługi przyfrontowych kuchni, obsługujących wojsko, a innych z całymi rodzinami osadzono w przyfrontowym obozie w miejscowości Kalkhof (dziś Golubki). Obozowi temu nadano nazwę “Kalkhof Lager”.
Oprócz głównego obozu, który ulokowano w byłej poniemieckiej szkole, utworzono jeszcze trzy podobozy. Dwa w najbliższym terenie, a jeden w miejscowości Plewken (dziś Plewki), oddalonej od pierwszej linii frontu około jeden kilometr.
Na czele obozu stał komendant, któremu podlegali tzw. “wachmani” (spolszczona nazwa słowa “Wachstermann” – strażnik), a ci sprawowali bezpośredni nadzór nad więźniami. Nazwiska komendanta prawdopodobnie nikt nie znał, jak również “wachmanów”, ale im nadano przydomki, np.: “Baran”, “Zębacz”, “Okularnik”, “ Tudrejek”, “Śliwka” itp.
Ze względu na dużą liczbę więźniów (prawdopodobnie w całym obozie było około 200-250), by zmniejszyć ilość posterunków do pilnowania w godzinach nocnych, więźniów na noc upychano jak śledzie na trzypiętrowych pryczach, na których nie było żadnej pościeli czy koców, a nawet słomy. Ta była tylko w początkowej fazie, a z czasem zamieniła się w ciemne okruchy, które przez szpary opadły na niższe poziomy i dalej na podłogę. Natomiast matki-wdowy z dziećmi (ci nigdy nie próbowali uciekać) po powrocie z pracy zapędzano do zawilgoconej, nieogrzewanej, ciemnej piwnicy i zamykano ich na klucz. Tu, obok celi z pryczami, był też karcer bez pryczy, bez okna i wentylacji. Nie było nawet taboretu, a tylko czarne zagrzybione betonowe ściany i pusta podłoga. W karcerze zamykano tych, co próbowali uciekać, czy popełnili inne wykroczenie. Zdarzało się, że byli mocno pokaleczeni i całymi nocami jęczeli, prosząc chociaż o kubek wody.
Z braku ubikacji w środku i niemożliwości wyjścia na zewnątrz, gdzie latryną był głęboki rów przykryty trzema drągami, więźniowie musieli swoje czynności fizjologiczne spełniać w celi. To powodowało, że fetor był nie do zniesienia, a grasujące szczury budziły grozę.
Nie było też dostępu do wody i więźniowie w ogóle nie myli się. Jeżeli, to podczas pracy w polu niektórzy przecierali twarz śniegiem. Nie było też możliwości wyprania bielizny czy ubrań, których nigdy nie zdejmowano, nawet podczas snu. Wszawica i inne robactwo były normalnością. Po prostu chodziło to wszystko wierzchem, co było wyraźnie widać jeżeli więzień miał ciemne ubranie.
Rozpiętość wieku więźniów to, poczynając od kilkuletnich dzieci, najstarszymi byli ponad osiemdziesięcioletni starcy i wszyscy musieli pracować, nawet inwalidzi i niepełnosprawni. Tylko dzieci do lat dziewięciu nie miały obowiązku pracy.
Każdy dzień rozpoczynał się od pobudki. O godzinie 6.00 rano na podwójny okrzyk “aufstehlen! aufstehlen!” (wstawać), wszyscy musieli błyskawicznie zejść z prycz i ustawić się w kolejce do odebrania prowiantu (bułka chleba o wymiarach 8xl0xl6cm na sześć, a czasem osiem osób i do tego szczypta ceresu – coś w rodzaju margaryny o wstrętnym zapachu, plus pół litra czarnej gorzkiej kawy, a wieczorem, po powrocie z pracy, każdemu więźniowi wlewano do puszki pół litra zupy – lury w mętnym płynie, gdzie pływało kilka ziemniaków i liść kapusty. Po rozdaniu prowiantu niemal natychmiast wszyscy na rozkaz “antreten!” musieli wybiegać przed blok i ustawiać się w szeregu do apelu. Tu po sprawdzeniu obecności, formowano tzw. “kommanda” i po rozdaniu narzędzi (szpadle, kilofy, siekiery, piły) wszystkich wypędzano w pole do kopania okopów, schronów, okopywania dział, wycinki drzewa w lasach, czy pozyskiwania drutu kolczastego na zasieki z tzw. “rozgardów” (poniemieckie pastwiska ogrodzone kolczastym drutem).

Jeżeli wszyscy więźniowie danego “Kommanda” pracowali w jednym miejscu pod bezpośrednim nadzorem “wachmana”, obowiązywała tzw. norma ogólna. Zleconą pracę trzeba było ukończyć przed “fajrantem” ale tu osoby starsze i niepełnosprawne czy dzieci miały trochę lżej, bo każdy pracował w miarę swych sił i możliwości. Gdy natomiast trzeba było wykonać pracę na rozległym terenie, np. kopanie okopów przeciwlotniczych (3m+3m pod kątem 90 stopni), wtedy dzielono więźniów na grupy, najczęściej po dwie osoby. Jeżeli taka grupa składała się z dzieci czy staruszków, to wykucie półmetrowej zmarzliny i wykopanie okopu przedłużało się do późnych godzin nocnych. Po powrocie do obozu w/w zupa-lura była już zimna jak lód.
Ponieważ prace często były wykonywane w zasięgu działań pierwszej linii frontu, więźniowie byli narażeni na obstrzał nie tylko artyleryjski, ale i ręcznej broni. Bardzo niebezpieczna była też praca w polu na zaśnieżonym terenie podczas ataków lotniczych. Tam więźniowie ginęli nie tylko od bomb, ale od bezpośredniego obstrzału z broni maszynowej.
W dniu 15 stycznia 1945r., z chwilą ruszenia ofensywy Sowietów, przystąpiono do ewakuacji w/w obozu w kierunku na Konigzber i tam dopiero wiosną 1945r. nastąpiło wyzwolenie. To, co działo się podczas ewakuacji, opiszę innym razem.
Tu podaję nazwiska niektórych więźniów w/w obozu “Kalkhof Lager”:
1. Danowski Antoni, 2. Dermont – zginął w obozie podczas nalotu lotniczego rozerwany na strzępy, 3. Cylwa Kazimierz, 4. Cylwa Kazimiera, 5. Surażyński, 6. Drobiszewska Teofila, 7. Drobiszewska Regina, 8. Drobiszewska Jadwiga, 9. Drobiszewski Antoni – był ranny w obozie i zaginął bez wieści, 10. Drobiszewski Jan – podczas nalotu na dworzec kolejowy w Treuburgu dnia 7 stycznia 1945r. wpada do kanału z lodowatą wodą, ciężko choruje i umiera, l l. Wasilewski Wacław z Bakałarzewa, 12. Łępio Jan z Filipowa, 13. Łępio Halina z Filipowa, 14. Śruba Julian, 15. Śruba Teofila, 16. Śruba Antoni, 17. Śruba Franciszek, 18. Śruba Anna, 19. Kozłowski, 20. Przyborowski Zygmunt, 21. Przyborowski Józef, 22. Przyborowska Apolonia, 23. Dudek, 24. Cylwa Antoni, 25.Woronko Antoni, 26. Woronko – żona Antoniego, 27. Litwiniec - zginął w obozie , 28. Andryszczyk Wacław z Filipowa, 29. Woronko Józef, 30.Woronko Piotr, 31. Miler Zygmunt, 32. Duda, 33. Iwanowski, 34. Jasionowski, 35. Jasionowska – żona, 36. Jasionowska Anna, 37. Nowak Wojciech, 38.Ferenc Wacław, 39.Ferenc Józef, 40. Sejnowski z Bakałarzowa, 41. Sejnowska – żona, 42.Sokołowski – raniony w obozie, 43.Dziobek, 44. Dziobek – żona, 45 . Pietrzeń Zygmunt z Sadłowiny, 46.Sojka Klemens – Nowa Wieś, 47. Sojka Bolesław, 48. Sojka Stanisław, 49. Sojka Franciszek, 50. Chmielewski – zginął w obozie, 51. Kurzynowski Mieczysław, 52.Kurzynowski Józef, 53. Kurzynowska Marianna, 54. Surażyński Wacław, 55. Iwan – p/p Sowiet – został zastrzelony przez gestapowca podczas ewakuacji obozu w dniu 16 stycznia 1945r. w okolicy Djnajek za to, że zabrał ze śmietnika wyrzucony świński łeb, 56. Derda – schorowany staruszek, kaleka, zaginął podczas ewakuacji, prawdopodobnie pochodził z okolic Raczek,57. Cylwa Kazimiera, 58.Kramkowska Anna z Garbasu k/Filipowa, 59. Kramkowski Jan, 60. Kramkowski A.
Wyżej opisana w skrócie historia ma wiele niewyjaśnionych zagadek. Między innymi nie wiadomo co stało się z młodą 15-16 letnią dziewczyną o nieustalonym nazwisku, przypuszczalnie pochodzącą z okolic Raczek, którą w 1944r. w/w “wachman-Zębacz” wprowadził do zatłoczonej celi, na oczach wszystkich więźniów wolno rozebrał do naga, wyraźnie delektując się, co świadczyło, że był prawdopodobnie zboczeńcem seksualnym. Ta dziewczyna po kilku dniach została zabrana z obozu i ślad po niej zaginął.
Nie wiadomo też w jakich okolicznościach zaginął Antoni Drobiszewski z podobozu w Plewkach, który był ranny.
Są i inne niejasności, o których jeszcze napiszę w najbliższej przyszłości, a tu zwracam się z prośbą do wszystkich byłych więźniów obozu “Kalkhof Lager’’, którzy jeszcze żyją i tych, co znają z opowiadań bliskich zdarzenia dotyczące obozu, by byli tak uprzejmi i opisali lub przekazali ustnie te wiadomości. Tu podaję numer, pod który można telefonować: 520 31 92. Gdy dostanę wiadomość, chętnie przyjadę osobiście i utrwalę te opowieści. 

Antoni Kramkowski

 

 

 

 

 

 

 

 

Ostatnia aktualizacja: 07 lutego 2005 w@m

Drukuj Wydrukuj tę stronę