• www.olecko.info

  • www.olecko.info

  • www.olecko.info

  • www.olecko.info

  • www.olecko.info

www.olecko.info

Olecko - historia, geografia, mapy, artykuły, dokumenty ...

Siedzą w oknach ci, którzy nie zdążyli jeszcze poumierać.  W przewadze baby. Chłopów na palcach jednej ręki można policzyć. A i tak mniej się eksponują. Okna są dziwne. Plastikowe, dźwiękoszczelne, uchylne do wewnątrz od góry!  Pewnie nikt, a żyją z tymi dziwolągami prawie dwadzieścia lat, nie potrafi i nie ma odwagi otworzyć ich na oścież. No bo jak rozdziawić jeżeli są uchylne? W dodatku do środka, żeby powietrze od rzeki i zaraz za nią od lasu miało dostęp labiryntowy.  Parapety też są plastikowe, białe, śliskie ale szerokie, wygodne...

Świat urodził się bez nas. Bez nas zapadnie się w próżnię.  Obchodzimy go tyle co nic. Podobnie jest z ludźmi. Co nas obchodzą już lub jeszcze nieobecni, pra pra dziadowie i pra pra wnuki? Gdyby można było, jak cebulę, porozbierać ludzkie losy. Warstwa po warstwie, do samego sedna. Do esencji, soku. Zobaczyć jak. Że właśnie tak, a nie inaczej. Rok po roku.  Zdarzenie po zdarzeniu. Pokolenie po pokoleniu. Właśnie tak, by zrozumieć dlaczego takie wypłakane oczy, wysuszone ręce i bochny garbów. Dlaczego aż takie.
A co się dzieje w sercu, w głowie, w duszy. Że milczą? To tylko cisza pozorująca spokój spełnienia.
Okrutny aparat pamięci me pozwala na zamaskowanie trudów całego, od dzieciństwa poczynając życia. Złe zabliźnione rany w oczach, w dłoniach, w pokrzywionych cielesnościach.  Parchate, nie do ukrycia przed światem. Wstyd, bo obecnie nie trzeba aż tak do wy prucia żył. Młodzi, aby osiemnastka i w świat. Wracają samochodami i wioska nie widzi ile to kosztowało.  A kosztowało inaczej jeszcze tak niedawno. Samochód?


Bez technikum czy zawodówki chociaż, wykluczone! Tak było.  Całą rodziną, od dziesięciolatka do dziadka, zbieranie kamieni i pasanie krów, czyszczenie rowów stróżowanie, sadzenie lasu wiosną, zbieranie szyszek zimą. Harówka przez okrągły rok od świtu do nocy i nocą, na państwowej krwawicy za chleb i cokolwiek jeszcze. Na Syrenkę czy Fiata często było mało...  Do ręki bez pokwitowania parę złotych, prosiaka na utuczenie, gałęzi na opał albo etatowcom nadgodziny. A ci legalni, latem po wschodzie słońca, zimą przed świtem spóźnionym bardzo, na gumowe osiem godzin, do obór, do warsztatu, do traktorów i maszyn. Każdy dorosły chłop i połowa dorosłych kobiet.  Po forsę, po mleczny i mięsny deputat. Dla jednych za robotę jak kara, trudną i mozolną, dla innych łatwą i zyskowną. Dla nielicznych normalną jak każda i wszędzie. Różne podejścia i zaangażowania. Tu samochód, tam ledwie stary rower. Dzieci na studiach lub w specjalnych klasach. Tu mąż altankę jak cukiereczek, tam przyrośnięty do sklepowej lady. Ci, którym pegerowskie obyczaje nie pasowały szli do lasu na siekierowych albo kombinowali - woreczek zboża lub nawozów z państwowego magazynu, czyli niczyich, zamieniali na samogonkę u okolicznych rolników.


No więc w oknach, od parteru do drugiego piętra, nieruchome twarze i sfilcowane łokcie podparte na żylastych rękach.  Nad osiedlową betonową ulicą z chodnikiem i parkingami z polbruku.  Kwadrat z czterech bloków, kotłownia i dwa rzędy garaży Sto metrów miastowości. Nie zniknie w koszarowej architekturze niezauważony rower, a tym bardziej auto. Praktycznie przez całą dobę czuwają jakieś oczy. Monitorują kuchnie i sypialnie bo przy zapalonych żarówkach firanki nie bronią prywatności. Przed snem wiecznym, mimo zmęczenia, na zapas napatrzeć się muszą.  W oknach od ulicy kuse zazdrostki i falbaneczki dyskretnie rozsuwane na każdy ruch przed blokiem. W oknach z normalnymi modnymi firanami i kwiatami na parapetach już nie mieszkają Stare Połomiaki!
Na pogrzeby chodzą wszyscy. Za długo w jednym kołchozie Wszelkie zaszłości wek w obliczu śmierci. Jeżeli miało się szczęście zejść we własnym łóżku, to młodzi na ramionach pod krzyż na rozjeździe koło sklepu.
Gutowski swoje okno osierocił w środku lata. Pewnie chciałby sto metrów dalej, do mostu na Łaźnęj Strudze. Jeszcze raz popatrzeć na leniwy, zazielszczony nurt rzeki. Dałby młodym na piwo żeby tak tylko jeszcze kawałek na betonowy, jak wszystkie w okolicy, most trumienkę po brukowe pociągli. Ostatni raz popatrzeć na pluskające okonie albo półnagie opalone dziewczyny w kajakach, których akurat teraz jak i ryb obfitość. Rzeka była mu całym emeryckim życiem. W ostatnich latach dalej do lasu już się me wyprawiał.
Obmodlono, odśpiewano żałobnie przy krzyżu pod stuletnim dębem i w ostatnią drogę do Świętajna „na górkę”. Dzieci i wnuki Gutowskiego nie odziedziczyły smykałki do wędkowania, więc pokaźną kolekcję sprzętu wdowa zapewne rozda komu bądź tak jak mąż rozdawał złowione ryby bo jeść ich, a przede wszystkim obierać w domu nie było komu.
Nie tylko ryby rozdawał. Marchew z działki, gdy obrodziła ponad miarę, też i owszem sąsiadom. Cukierki dzieciom na Józefa pod sklepem w przemarznięte dłonie sypał.  Wueskę na złom odda, bo nikt czymś takim od dawna już me jeździ A jest sprawna! Można sięzakładać, że najwyżej na trzeci kop odpali. Rocznik 1967!

Połom mapa 1940 r.

Kilka miesięcy później, przed pierwszym śniegiem i Świętem Zmarłych przez wieś wije się asfaltówka. Nie ma już stuletniego dębu i krzyża w jego cieniu. Nie ma już ani jednego przydrożnego drzewa we wsi. Staraniem i wysiłkiem sołtysa nowiutki krzyż ustawiono na środku okrąglaka obok przystanku, gdzie autobusy muszą koniecznie zrobić kółko. „Do Władka się skręca z ronda w prawo, asfalt prawie pod sam dom”. Władek jest świeżym połomiakiem, od siedmiu lat, więc odwiedzający go pierwszy raz, mają ułatwione zadanie lokalizując jego miejsce zamieszkania. I tak już pewnie zostanie - pierwsze rondo w gminie. Na razie bez imienia, bez nazwy. Do bloków czarnego dywanu nie położono.  Za to wzdłuż asfaltu jest szeroki deptak z polbruku, jakby cała wioska miała tylko spacerować i spacerować. Póki co nikt nim nie chodzi, bo do sklepu, jak zawsze idzie się środkiem drogi ustępując samochodom i dzieciarni, która śmiga na wszystkim co ma przynajmniej dwa koła czy kółeczka. Małolatom szaleństwo pewnie minie, starym nawyk raczej nie. Chyba, że samochód kogoś zabije, bo zakręty ostre i wąskie. Gorsze niż te wcześniej brukowane.  A najgorszy ten przy sklepie, obok okrąglaka z krzyżem i pamiątkowym kamieniem pruskim z 1928 roku. Plebiscytowym.  Sołtys odkrył go pod krzyżem. Na złość protestantom zrobiono z niego podstawę dla katolickiego krzyża. Teraz jest wyeksponowany na złość urzędnikom, którzy chcieli na przemiał oddać wioskowy zabytek. Było trochę przepychanek, że tu urodzony Skowronek pisał po niemiecku i Gottiieb miał na imię. l za młodego był wyjechał i nie wiadomo czy kiedykolwiek wpadł tu chociaż na chwilę, wiec po co trzymać nie nasze pamiątki.  O śmierci Gutowskiego Nalewajko usłyszał nazajutrz w sklepie.  Józef to, Józef tamto - chłopy przy piwku gadali. O jego zawziętym wędkowaniu przeważnie i o motorze nieśmiertelnym bez błotników, świateł i tłumika. Podsłuchiwał podchmielonych tubylców na sklepowych schodach.. Nie było trudno, zupełnie nie zwracali na niego uwagi. Tylu obcych w środku lata tu się kręci.
Imię owszem, nazwiska nie znał. No i ten zdezelowany motocykl naprowadził. Bliżej Świętajna się spotkali, więc myślał, że on był stamtąd. Przez tyle lat zupełnie o nim zapomniał. Pewnie nie poznał by go na ulicy, chyba żeby się odezwał. Tak, poznałby po głosie.,,Nie zabijaj, zrobię co zechcesz, tylko nie zabijaj”. Tubalny prawie szept ze wschodnim akcentem. Sam przerażony nie zdawał sobie sprawy, że w ręku ma pistolet w niego wycelowany.  Długo nie mógł mu wytłumaczyć, że to tylko taksiarska gazówka do samoobrony, że mają od wielu łat i nigdy nie użył. Zresztą nie rozstaje się z mą do dzisiaj. Przyzwyczaił się do jej ciężaru w kieszeni jak do staroświeckiej papierośnicy. Stary cwany kot Zajob się zdziwi, gdy jego pan jutro się wystroi. Znajdzie na pewno coś odpowiedniego w szafie na strychu. Tej w pokoju otwierać nie będzie. Pójdzie pod krzyż w południe w jakimś garniturze. Aby słońce za bardzo nie grzało. Dwa kilometry w pantoflach i pod krawatem... Ale oczywiście pójdzie. A kiedyś przy okazji zagada wdowę o wueskę.
Droga przez wieś obok sklepu zablokowana na amen. Kilka przejazdowych aut pomieszanych z tymi z konduktu na końcu autokar dla tych, co na stypie mają dłużej zostać, unieruchomił wąską drogę zupełnie.
Wśród przypadkowych świadków pożegnania Gutowskiego jest i profesor biologii z Sąjz ze swą nieprzyzwoicie młodą i piękną żoną. Podszedł bliżej popatrzeć na miejscowy żałobny obyczaj.
- Ważny to był człowiek w wiosce, że tak dużo ludzi odprowadza?
- zagadnął stojącego obok Nalewajkę.
- Ważny? - żachnął się Nalewajko. - Mąż, ojciec. Senior w wiosce. Nie znałem go. Raz spotkałem kilkanaście lat temu.  Dobry człowiek. - dokończył refleksyjnie.
- Dla mnie obcego truchło jak każdy wcześniej czy później - kontynuował profesor. Jego żona tymczasem wmieszała się w modlitewny tłum. Nalewajko patrząc na odchodzącą zastanawiał się w czym przypomina Zośkę. Trochę kolor włosów, złocistość łososiowa opalenizny na ramionach, dyskretny ruch bioder w lekkich butach bez obcasów... Tak, ten sam nadmiar dyskretnej, subtelnej kobiecości. Zaszkliły mu się oczy. Nie miała pogrzebu jak Gutowski, Z Wisły pod Modlinem cztery lata po jego zniknięciu w worek na kilka miesięcy do lodówki.  A pochówek? Nawet nie wie jak się to odbyło. Na cmentarz jak złodziej skradał się raz w roku.
Tymczasem trumna w karawan, tłum pospiesznie w auta, jak gdyby nieboszczykowi miało sprawić przykrość dłuższe oczekiwanie w bezruchu. Ksiądz już odjechał przygotować mszę. Nalewajko przyjął propozycję profesora, że podwiezie do Świętajna bo i tak muszą jechać w kondukcie więc czemu nie. Dlaczego wsiadł? Natychmiast zaczął się zastanawiać nad swwoją bezwłasnowolnością. Czy to ta kobieta podobna do Zośki, żeby przyjrzeć się jej z bliska? A może Gutowski kazał spłacić dług wdzięczności. Przecież zawiózł go swoją wueską krążąc bez świateł nocą po lesie do samotnej chałupy w pół drogi do Garłówki. A potem milczał jak grób, gdy na przedwiośniu policja i leśnicy szukali po całej okolicy drugiego trupa. Do samotnego domku kilka kilometrów dalej nie trafili. Na pewno wiedział o kogo chodzi, ale posłuchał ostrzeżenia, że jeżeli wygada, to sam będzie w wielkim kłopocie. Czy milczał tylko ze strachu? A ten worek ziemniaków zgubiony z jakiegoś pojazdu na drodze obok kryjówki w drugi dzień Bożego Narodzenia?  Kondukt formował się niemrawo, przecież auto z wdową za karawanem, a nie audica z sąsiadami z parteru. Kilkaset metrów do rozwidlenia dróg Wronki - Sulejki „na rowku” ślamazamość zamieniła się w kilka minut, by w końcu zahamować zupełnie czoło kolumny. Działo się tam coś, ponieważ ludzie wysiadali z samochodów i gestykulowali. Tłum na skrzyżowaniu gęstniał.  Wraz z innymi poszedł i Nalewajko. Żona profesora w bucikach na cienkiej podeszwie nie radziła sobie z marszem po kocich łbach. Kilka razy się potknęła. Więc gdy złapała rękaw jego marynarki by nie upaść, Nalewajko przytrzymał jej rękę, proponując gestem by skorzystała z jego ramienia.  Dalej szli jak para bliskich sobie ludzi. W skwarze, bez odrobiny wiatru od pobliskiej Łaźnej Strugi, obojgu pot wystąpił na czoła. Nie rozmawiali. O czym niby mogliby rozmawiać w tym gorącu, zwłaszcza, że przypadkowo spotkali się w takich okolicznościach.
„Na rowku” mercedes z trumną po prostu zgasł. Jakby stojący w trójkącie skrzyżowania człowiek zaczarował maszynę.  To Kazimierz mieszkający niedaleko w lesie.  Nastąpiła niezrozumiała metafizyczność. W zupełnej bezchmurności, w tym miejscu panował półmrok. Pacyński. też mieszkaniec tego lasu, który przyjechał od strony Wronek taksówką na warszawskich numerach, stojąc po drugiej stronie mroku, szukał wzrokiem powodu niezwykłego zaciemnienia.  W oczach miał strach. Podobnie jak kilkudziesięciu osobom z konduktu wydawało mu się, że w tajemniczej mroczności rozróżnia sylwetki zwierząt i ptaków. Kłębowisko cieni. Sylwetki obu mieszkańców lasu żałobnikom też wydawały się nierzeczywiste. Nagle wszystko zamarło w bezruchu. Zrobiło się cicho. Może na sekundy, a może na minuty zatrzymał się czas.
Mercedes zdematerializował się, znikły blachy, szkło i zasłonki. Trumna zawisła nad drogą. Ciało Gutowskiego przenikając drewno podniosło się i znieruchomiało w pozycji siedzącej też nieco metafizyczne, białe, trochę przeźroczyste.  Głowa z zamkniętymi oczami poruszała się w lewo i w prawo. Na dłuższą chwilę zatrzymywała się amfasem do cienia i wykonywała potakujący gest. Słuchał, a może rozmawiał?  Może pośredniczył w dialogu pana Kazimierza lub Pacyńskiego z armią zwierząt wywołanych z niebytu. Całkiem prawdopodobnym jest, że nastąpiło rozstrzygnięcie nurtujących obu leśnych egzystencjonalnych dylematów. Na przykład, czy dobrze uczynił zniewolony od pisklęcia drozd, który wyrwał się na wolność, a pewnie po tygodniu padł ofiarą drapieżnika, czy może kos, który w identycznej sytuacji wolności nie wybrał i nadal ogląda świat z klatki?  A być może było zupełnie inaczej? Zapytał na przykład jak TAM jest - nie rozmawiając z żywymi. Podniósł na pożegnanie rękę z zawiniętym na dłoni różańcem w kierunku nieruchomego kłębowiska cieni i powoli opadł do wnętrza trumny. Nagle wszystko wróciło do rzeczywistości. Mercedes ruszył powoli bez jakiegokolwiek udziału kierowcy.  Tłum powoli budził się z letargu. Kierowca taksówki, Tomek, świeży absolwent policyjnej szkoły, nie odrywał wzroku od dziwnej pary z tłumu po drugiej stronie znikającego powoli cienia - Popatrz Aniu - zwrócił się do siedzącej obok żony - ten gość jest podobny do ojca. A raczej nawet bardziej do stryja Stefana. Gdyby nie miał brody, kropka w kropkę, stryj. A ta kobieta obok ubrana kolorowo jak na wycieczkę, a nie pogrzeb, podobna jest do stryjenki Zofii?
W Wielką Sobotę, w przeddzień prawie majowej Wielkanocy następnego roku umiera Totka. Na Wojciecha.  Kolejna para czujnych oczu opuszcza okienny posterunek. Mówią, że miała więcej niż te napisane na klepsydrze osiemdziesiąt osiem lat. Po wojnie przy przeprowadzkach z Polesia i innych kresów możliwe były manipulacje metrykami. Wojennym nastolatkom przeważnie dodawano kilka lat potrzebnych do ożenku, lub, w przypadku mężczyzn, przeskoczenia wieku poborowego.  „Mogła mieć i z dychę więcej” w zgodnej opinii przysklepowych dyskutantów. Zadławiła się Totka z samego rana jeszcze nie poświęconym jajkiem. Powiozła ją karetka do szpitala już bez sygnału. Do domu nie wróciła. Trumna została wystawiona w przykościelnej kaplicy w Świętajnie.  To znak nowoczesności. Nowy krzyż na środku „ronda”, które ciągle bez nazwy, tradycji nie odziedziczył. Za to Majowe łatwiej śpiewać. Samochody nie przebijają się przez różańcowy wianuszek i nie robią hałasu jak wcześniej podskakując na kocich łbach.

Jan Nowak – Kowalski  [Tygodnik Olecki nr.29/2011]   

Foto: J. Kunicki