• www.olecko.info

  • www.olecko.info

  • www.olecko.info

  • www.olecko.info

  • www.olecko.info

www.olecko.info

Olecko - historia, geografia, mapy, artykuły, dokumenty ...

Tak wtedy uczniowie mówili o tej szkole. Rzadko z tym przymiotnikiem. Po prostu mówili - buda. Zawsze jednak z wyrazami szacunku. W latach 1954-57, gdy do budy uczęszczałem, mieściła się ona przy ul. Słowiańskiej. Obecnie jest tam Szkoła Podstawowa nr 2. Naprzeciw był internat. Od 1956 roku mieści się tam Zakład Dzieci Głuchych, po przeniesieniu internatu LO na ul. Wojska Polskiego.


My,  z Zydulungów (tak wtedy nazywano tę dzielnicę, gdzie jest ul. Słowackiego), wędrowaliśmy do budy ul. Kościuszki, Nocznickiego przez Plac Wolności, ulicą Dzierżyńskiego do ul. Słowiańskiej. Chłopcy zawsze z gołymi głowami ostrzyżonymi „na zapałkę". Wtedy mówiło się - na Gerarda Philipe'a - bo tak strzygł się ten aktor, bożyszcze kobiet, które nie wiedziały, że był on gejem, (kto dziś o nim pamięta?). To nie szkodzi, że na dworze było -20°C. Zakładanie czapki było hańbą, chociaż zimą chodziło się w butach narciarskich i takowych wpuszczanych w nie spodniach.
Do budy trzeba było trafić kilkanaście minut przed godziną ósmą na codzienny apel, po którym (do 1956 roku) odbywał się obowiązkowy przegląd prasy, tzw. prasówka. Bywał też ideologiczny referat wygłaszany najczęściej przez prowadzącego ten apel przewodniczącego koła szkolnego Związku Młodzieży Polskiej (ZMP), do którego to związku obowiązkowo trzeba było należeć. Nikt nie traktował tych apeli poważnie. Ani młodzież, ani, na szczęście - większość profesorów. Był to mały akt swoistego teatru schizofrenii, w którym uczestniczyliśmy widząc, że cały ten ustrój jest fałszem, a apele szkolne farsą, którą trzeba odfajkowac kończąc odśpiewaniem rewolucyjnej pieśni „Naprzód młodzieży świata". Prawdy można było dowiedzieć się w domu od rodziców lub z zagłuszanych audycji radia Wolna Europa lub BBC. Trzeba było jednak uważać, ściany były cienkie, a sąsiad mógł być donosicielem do Urzędu Bezpieczeństwa -UB, z którego można było przez wiele lat nie wracać do domu. Czasami wcale.
To oleckie UB nie było jednak takie groźne. Przynajmniej nie tak, jak w sąsiednich Suwałkach, gdzie szefem był m. innymi głośny później białostocki pisarz Aleksander Omilianowicz, opisujący bohaterstwo żołnierzy AK, których wcześniej katował w lochach suwalskiego UB. Ten „piewca" bohaterstwa suwalskiego podziemia antyhitlerowskiego odbywając karę za znęcanie się nad więźniami politycznym w okresie stalinowskim zmarł niedawno w więzieniu w Barczewie. Takich ludzi na szczęście nie było w Olecku. Nie było także ludzi podobnych do dyrektora z suwalskiego LO, który okazał się byłym kapo z Oświęcimia. Tutaj dyrektorem był Aleksander Nesterczuk - człowiek wielkiej dobroci, chociaż był przysłany z Białegostoku do Olecka, jak mówiono, z wyraźnym poleceniem spacyfikowania „reakcyjnego" liceum, w którym uczyli między innymi: apolityczna wspaniała nauczycielka matematyki profesor Maria Nożewska, odporna na totalitarną ideologię, doskonała polonistka Halina Zaremba, zupełnie niesterowalny politycznie świetny historyk profesor Marian Plichtowicz czy też otwarcie drwiący z osiągnięć socjalizmu fizyk Adam Krzykwa. Chwilową ozdobą liceum była historyk prof. Karolina Poniatowska (z tych Poniatowskich) -późniejsza dyrektor LO w Zgierzu, która w Olecku nie mogła się nadziwić, że pozwalamy mówić sobie na ty woźnej pani Tertel - Niemce, która była niezbyt lubiana w szkole. Miała ona córkę Ingrid - sympatyczną dziewczynę i bardzo dobrą uczennicę, cieszącą się uznaniem i szacunkiem kolegów. Księżnej Poniatowskiej nie chodziło o narodowość woźnej, ale o przestrzeganie przedwojennej zasady, że do uczniów liceów zwracali się per pani/pan nie tylko woźni, ale również profesorowie.
Czasami przypomniał o tym również historyk profesor Marian Plichtowicz, który w 1955 roku zwracał się do nas słowami: „uczciwszy uszy pań muszę panom powiedzieć, że te pierdzistołki w sejmie jak ich obudzono, oczywiście jednogłośnie, uchwaliły następujące ustawy". Tu następowała wyliczanka ustaw głupich, zdaniem nie tylko prof. Plichtowicza. Była to niezwykła odwaga człowieka, po którego (jak uczniowska wieść głosiła) przyjeżdżał samochód zabierający go na przesłuchania do UB. Z tych to przesłuchań prof. Plichtowicz wracał tylko dlatego, że podobno miał znajomych w KC PZPR.
Z wyraźnie milczącą aprobatą prof. Plichtowicz obserwował w październiku 1956 roku porwane przez nas legitymacje ZMP, z których wyrwanymi znaczkami okleiliśmy tablicę. Na lekcję Nauki o Polsce i Świecie Współczesnym zapraszał w 1956 roku absolwentów szkoły - zrewoltowanych studentów, którzy opowiadali nam także o warszawskich kulisach Października. Przy słusznej tuszy prof. Plichtowicz miał również słuszne poglądy i dużą odwagę.
Filarami wspaniałej budy były jednak kobiety - cudowna polonistka prof. Halina Zaremba, która mówiąc o Mickiewiczu zawsze miała łzy w oczach. Odsłaniała nam jednak wielkość Cypriana Kamila Norwida, co w owych czasach było ewenementem. Wymagała wiele. Przez niektórych uczniów zwana była nawet gilotyną. Nie było jednak ucznia, który otrzymując u niej trójkę na maturze miał kłopoty ze zdaniem egzaminu z języka polskiego na wyższą uczelnię. W klasie maturalnej trzeba było u niej zdać kolokwia z całości materiału nauczanego w liceum. Nic dziwnego, że prawie corocznie na specjalnych apelach szkolnych dyrektor Nesterczuk odczytywał podziękowania przesłane przez rektora UW dla prof. Haliny Zaremby za przygotowanie absolwentów do egzaminów wstępnych z j. polskiego na tę uczelnię.
Prof. Maria Nożewska otrzymywała podziękowania od rektorów Uniwersytetu Warszawskiego i Politechniki Warszawskiej za przygotowanie absolwentów do egzaminu wstępnego z matematyki na te uczelnie. W klasie maturalnej zdawało się również kolokwia z całości programu nauczania matematyki w liceum. Trzeba było rozwiązywać setki zadań, tzw. maturalnych, zadawanych do domu. Także na prowadzonych zupełnie za darmo (wtedy mówiło się „społecznie") przez prof. Nożewską lekcjach w klasie, ale również wiosną 1956 roku w kwitnącym przyszkolnym sadzie.
Były życzliwe, ale bardzo wysokie wymagania wspaniałej nauczycielki, którą niektórzy z nas (w tym i niżej podpisany) docenili właściwie dopiero po latach.
Z pewnością nie tylko uczniowie, ale również ich wspaniali nauczyciele byli w tych czasach wychowywani według recepty, którą podał w jednym ze swoich wierszy Władysław Broniewski:
„Nie głaskało mnie życie po głowie
- Nie pijałem ptasiego mleka
- No i dobrze
- No i na zdrowie
- Tak wyrasta się na człowieka".
To było widać gołym okiem. Samotne kobiety, nie mające jednak nic wspólnego z osławionymi cechami starych panien, ledwie wiązały koniec z końcem. Niezwykle skromnie ubrane. Profesor Halina Zaremba paliła, podobnie jak profesor księżna Poniatowska, cuchnące „Sporty" w szklanej cygarniczce. Chodziła w wytartej spódnicy. Zajmowała pokój w internacie, gdzie dorabiała dyżurami, także na utrzymanie swojej siostrzenicy.
Profesor Halina Nożewska zajmowała miniaturowy pokoik z maleńką kuchnią w budynku szkolnym, ledwie zarabiając na swoje utrzymanie.
Profesor Adam Krzykwa (mój daleki kuzyn) nie był zbyt wymagający. Miał duże poczucie humoru. Potrafił grać z nami w brydża w parku w dniu 1 kwietnia, gdy uciekliśmy z lekcji fizyki, zostawiając wiadomość gdzie z kartami oczekujemy profesora. Puszczał do nas oko w czasie wizytacji jego lekcji w 1955 roku mówiąc, że indukcja elektromagnetyczna najlepiej wykorzystywana jest w ZSRR.
Bolesław Prus kończąc „Lalkę" pisał: „Non omnis moriar" (nie wszystek umrę). Sądzę, że profesorowie, których już nie ma: Janina Zaremba, Wacława Nożewska, Marian Plichtowicz - nie umarli. Żyją oni życiem swoich uczniów.
Na szczęście w Olecku spotkać można wspaniałego profesora Władysława Żurowskiego, o którym pisałem już na tych łamach w swoich publikacjach sportowych, a który uczył nas nie tylko wychowania fizycznego, ale również języka francuskiego. Na zjeździe z okazji 60-lecia Liceum Ogólnokształcącego Olecku spotkałem również profesora Adama Krzykwę.
„Panie profesorze", mówili do mnie uczniowie Liceum Ogólnokształcącego w Myśliborzu, gdy po skończeniu studiów rozpocząłem pracę w tej szkole. Oglądałem się wtedy do tyłu mając nadzieję, że stoi za mną ktoś z moich profesorów z Olecka, bo to dla nich nie dla mnie należał się ten zwyczajowy tytuł. Większość z nich już odeszła. Wkrótce odejdę również ja. Może dłużej będą żyły te wspomnienia? Są to jednak chyba naiwne marzenia.

[Marek Majewski TO 2006/27 ]
Zdjęcia z kroniki Liceum Ogólnokształcącego im. Jana Kochanowskiego w Olecku.